Krótka historia wódki w Polsce
Stawiam tezę: wśród trzech najlepiej rozpoznawalnych polskich produktów na świecie, jedno z miejsc z pewnością zajmuje wódka. Pytanie brzmi, czy aby przypadkiem nie pierwsze?
Nie wszyscy zapewne wiedzą, że dość powszechną na świecie jest opinia, iż to właśnie nasi przodkowie są twórcami tego fenomenalnego trunku. Datowane na rok 1405 polskie manuskrypty są najstarszymi tego typu materiałami pisanymi na świecie. I choć ościenne „mocarstwa” uzurpują sobie prawo do pierwszeństwa w tym wiekopomnym odkryciu (nawet nasi zachodni sąsiedzi!), to niezbite, pisemne dowody oraz – nie mniej ważny – lokalny patriotyzm, nakazują mi trzymać się „polskiej” wersji. Gdyby Jagiełło miast sposobić się do potyczki, chwalebnej zresztą, z zakonem krzyżackim, pochylił czoła nad tym wynalazkiem i opatentował go od razu, nikt nie miałby dziś żadnych wątpliwości, a i unijną dyrektywą moglibyśmy objąć wódkę jako produkt regionalny.
Czasy Średniowiecza z pewnością miały swoje jasne strony. Nie należał jednak do nich poziom higieny - ówcześnie żyjących toczyły najróżniejsze choroby, głównie lokujące się w przewodzie pokarmowym. Narodziła się więc potrzeba znalezienia skutecznego panaceum. I tak właśnie potrzeba żołądka stała się matką wynalazku. Wódka została stworzona!
Bardzo szybko okazało się, że jest ona nad wyraz skuteczna. Co więcej, nie dość, że świetnie radzi sobie z pasożytami, to jeszcze poprawia nastrój! I choć początkowo była produkowana i sprzedawana wyłącznie w miejscach, które moglibyśmy przyrównać do dzisiejszych aptek, to w krótkim okresie jej popularność zaczęła lawinowo wzrastać.
Jako ciekawostkę, chciałem tu nadmienić pewną pozostałość językową po tych zamierzchłych czasach, nawiązującą do leczniczego działania wódki i jej zabójczej skuteczności w zwalczaniu wszelkiej maści pasożytów. Do dnia dzisiejszego można się jeszcze spotkać z powiedzeniem: „idę zalać robaka”, oznaczającym ni mniej, ni więcej tyle co: „idę oddać się delikatnej i wyważonej konsumpcji wódki”, a w bardziej skrajnych sytuacjach – „idę się zalać w trupa”.
Rosnąca sława nowego panaceum wywołała u ludzi potrzebę wyjątkowego uhonorowania go, w oddaniu zasług niesionych przezeń w lecznictwie. Okrzyknięto go „wodą życia” i przez dziesiątki lat tak właśnie zwano. Człowiek ma w swej naturze, aby słowa bliskie jego sercu (o wątrobie już nie wspominając) po prostu zmiękczać. Ukochany samochód szybko staje się samochodzikiem, dom – domkiem, a żona... hmmm... a żona..., no a pies – pieskiem. Tak też i „woda życia” z czasem przeobraziła się w wódkę, przez co większych fanów zwaną wręcz wódzią czy wódeczką. Co ciekawe, nie tylko Polacy narodowy swój trunek tak ochrzcili. Szkoci swoją whisky pierwotnie zwali uisquebaugh, Francuzi cognac: eaux-de-vie, pojawiła się włoska aquavita czy wreszcie skandynawska i północno-europejska okovita, a wszystko to po prostu oznacza „wodę życia”!
Rosnący popyt nie tylko w Rzeczypospolitej, ale również w coraz chętniej sięgających po nasze dobro, pozostałych krajach europejskich, spowodował konieczność zwiększania mocy produkcyjnych. Małe destylarnie nie były w stanie nasycić rynku, pojawiła się potrzeba uprzemysłowienia produkcji. I tak, w roku 1580, zostaje wybudowana pierwsza przemysłowa destylarnia w Polsce, ulokowana w Poznaniu, który na długo zostanie centrum polskiego gorzelnictwa. Do dnia dzisiejszego swoją siedzibę ma tam jedna z najlepiej rozpoznawalnych na świecie polskich wódek. Masowa produkcja zaczyna wypierać drobne, można by rzec rzemieślnicze destylarnie.
W latach 60-tych i 70-tych XX wieku, Polska była centrum zaopatrywania całego Układu Warszawskiego w wódkę. To była nasza waluta wymienna na rynkach międzynarodowych. Większość kontraktów regulowaliśmy barterowo, płacąc tym, co mieliśmy najlepszego.
Mam taką ciekawostkę. Otóż w tym czasie doszło do historycznego wydarzenia. To u nas w Polsce zagrał koncert (właściwie to dwa jeden z najsłynniejszych zespołów rockowych świata – The Rolling Stones (ciekawe czy ktoś z Was był wtedy w warszawskiej Sali Kongresowej?). Po doskonale wykonanej robocie, chłopcy na czele z Mickiem Jaggerem postanowili się zabawić. W barze w Kongresowej zamówili butelkę tequili. Barman zaproponował, aby spróbowali naszego rodzimego trunku – wódki. Stonesi przystali na propozycję, nie kończąc bynajmniej na jednej butelce. Następnego dnia zmienili warunki kontraktu i zamiast pieniędzy za swój występ zażądali kontenera tej właśnie wódki! Jak dzisiaj wiadomo niestety wódka utknęła gdzieś na cle i nigdy do nich nie dotarła. Szkoda… może jeszcze by do nas wrócili.
Nadeszły czasy stanu wojennego - na krótko wróciliśmy do tradycji malutkich wytwórni, które powstawały gdzie tylko się dało: na balkonach, w lasach, stodołach itp. – ważne, aby tylko władza ludowa tego nie wykryła. Historia lubi zataczać koło, tak też było i w tym przypadku. Pierwsze pisane wzmianki dotyczące wódki pochodzą z 1405 roku, a najpopularniejszą recepturą na dobry spirytus a’la Stan Wojenny było „1410”... Wtajemniczeni będą wiedzieli, o jaki Grunwald chodzi.
Koniec lat dziewięćdziesiątych to odrodzenie kategorii wódki na świecie dzięki stworzeniu zupełnie dotąd nieznanego segmentu – wódek Top Premium (zwanym czasami Super Top Premium) – najwyższej jakości, mającej odpowiadać analogicznemu segmentowi wśród whisky - Single Malt.
Prekursorami tego trendu były marki Grey Goose (wódka produkowana we Francji w rejonie Cognac) oraz destylowana w Polsce – Belvedere. W dość krótkim czasie, dzięki pomysłowym zabiegom marketingowym, nowy segment wódek luksusowych przebojem wdarł się – najpierw na rynek amerykański, a niedługo potem na inne rynki świata. Niecałą dekadę później mogliśmy cieszyć się już co najmniej kilkoma nowymi brandami w segmencie Top Premium, między innymi – Exquisite Wyborowa, Chopin, Ketel One czy Stoli Elit. Poza najwyższymi standardami produkcji, eleganckimi butelkami i wyselekcjonowanymi punktami sprzedaży cechuje je również adekwatna do pozycjonowania cena, obecnie około 110 zł za butelkę pojemności 0,7 litra.
Mamy już rok 2012 i polska wódka jest jednym z naszych najlepszych produktów eksportowych. Niektóre marki obecne są w większości krajów świata na wszystkich kontynentach. Skoro więc nie możemy się pochwalić własnymi samochodami, klubem piłkarskim grającym na europejskim poziomie czy choćby jednym odcinkiem autostrady bez robót drogowych – głowy do góry. W chwilach przygnębienia otaczającą nas szarą polską rzeczywistością, pomyślcie sobie, że właśnie w tej chwili setki tysięcy ludzi na świecie leczy kaca po naszej wódce. Lepiej, co?
Magazyn "Food service"