Wina prostego czar
Podobno tanie wina są dobre, bo są dobre i tanie. Podobno. Nie dajcie się jednak zwieść temu, co wypisują producenci tych trunków. Jedyne, co zasługuje na uwagę to wymyślne nazwy i hasła reklamowe...
Niegdyś sklepowe półki uginały się od alkoholi nazywanych przez znawców jabolami lub bełtami. Wiele firm produkowało je w szklanych butelkach zwrotnych, a także (dla zmniejszenia kosztów) w plastikowych butelkach lub kartonach. Na etykietach nagminnie pojawiało się wyrażenie "wino", co miało zapewne jeszcze bardziej zachęcać do jego kupna. Obecnie używa się bardziej adekwatnych słów typu "napój winopodobny" lub "winopochodny". I dobrze, bo z prawdziwym winem ma niewiele wspólnego. Jednak, głównie ze względu na niską cenę wynoszącą kilka złotych, rynek zbytu wciąż jest duży.
Prosto na orbitę
Wiadomo, że na rynku trzeba jakoś zaistnieć, więc pomysłowość producentów nie zna granic. Na sklepowych półkach znaleźć można np. "Patyk", "Małgoś mocne", "Dzban leśny", czy "Fajrant malinowy". Zdarzało się też, że napoje winopodobne z różnym skutkiem promowały też poszczególne regiony Polski ("Tarnobrzeskie", "Gdańskie", "Podlaskie", "Pomorskie", "Perła jezior" lub "Podhale"), a nawet świata ("Dziki zachód", czy "Arizona", która odniosła sukces po tym, jak została zareklamowana w pewnym filmie dokumentalnym)
.
W niektórych kręgach zawsze cenione były bardziej wybuchowe i mocne odmiany ("Granat", "Komandos", "Karabin", "Krzepkie", "Byk", czy "Bycza moc"), bo ich nazwa miała podkreślać nie tylko wyjątkowe doznania smakowe, ale i wysoką zawartość alkoholu. "Kosmos", jak głosiło hasło reklamowe na etykiecie, potrafił wprowadzić "w pół godziny na orbitę", a "Killer 2" miał strzelać smakiem. Pomyślano nawet o wersji dla intelektualistów i miłośników dobrej literatury ("Platon", "Juranda", "Zagłoba" lub "Anastazja").
Z duchem czasu
Producenci nie tylko umieją odpowiednio reklamować swój trunek, lecz na dodatek szybko reagują na zmieniające się trendy. Na fali Big Brothera powstał "Gólczas". Z informacji na etykiecie tego wakacyjnego easy drinka można było wywnioskować, że "zawiera 20 góli dobrego wina". Zdania na temat jego walorów smakowych były mocno podzielone.
Osoby, które źle wspominały poprzedni ustrój polityczny same mogły obalić "Komunę". Winopodobny napój reklamowano jako jubileuszowy, a dodatkowo zawierał on nalepkę ze znanymi słowami wypowiedzianymi przez pewnego Noblistę, czyli "Nie chcem, ale muszem". Podobno było bardzo popularne w latach 90. minionego wieku.
Może zaszkodzić
Pomysłowości producentom napojów winopodobnych można pozazdrościć. Prawdą jest jednak, że taki trunek może poważnie odbić się na zdrowiu osoby go spożywającej. Co ciekawe - niektórzy informują o tym nawet na etykietach. Przykładem może tu być "Amarena" (przykład jednego z tych napojów, które jakiś czas temu szturmem wdarły się na półki jednego z dyskontów spożywczych). Na etykiecie umieszczono informację, że "zawiera źródło fenyloalaniny". Brzmi zachęcająco? Faktem jest jednak, że nadmiar fenyloalaniny w mózgu może powodować obniżenie poziomu serotoniny, prowadząc do zaburzeń emocjonalnych takich jak depresja, czy napady wściekłości.
qk