Nie takie GMO straszne, jak je malują
Sądy o żywności modyfikowanej genetycznie opierają się głównie na mitach, podczas gdy w rzeczywistości może być ona zdrowsza i... bardziej naturalna niż ta nietknięta ręką naukowców.
Dzięki skutecznej kampanii ekologów GMO stało się praktycznie rzecz biorąc synonimem strawy szatana, pokarmu niszczącego układ pokarmowy, ogólne zdrowie i z rozpędu całą planetę. Sądy o żywności modyfikowanej genetycznie opierają się jednak głównie na mitach, podczas gdy w rzeczywistości może być ona zdrowsza i... bardziej naturalna niż ta nietknięta ręką naukowców.
Strach przed żywnością modyfikowaną genetycznie wpisuje się idealnie w modę na to, co ekologiczne, pierwotne i biologicznie odpowiednie. Ludzie chętnie dają się przekonać, że po zjedzeniu produktu oznaczonego „GMO" bez mała wyrośnie im dodatkowe oko albo łuski na skórze. Panika bez argumentacji ma jednak słabe strony: łatwo ukazać jej brak podstaw.
Glutaminian jest OK
Produkty sztuczne to w naszym najbliższym otoczeniu nic nowego. Ubieramy się w plastik, wdychamy substancje smoliste z papierosów oraz ciężkie metale ze spalin, łykamy antybiotyki i syntetyczne witaminy, codziennie zmuszamy oczy do przyjmowania dawki szkodliwego promieniowania z ekranów telewizorów oraz monitorów - a zarazem pałamy świętym oburzeniem na samą myśl o zjedzeniu genetycznie zaprogramowanej kukurydzy. Bo to takie nienaturalne!
Hipokryzja w najczystszej postaci, i to nawet jeżeli sięgniemy po argument, że pożywienie to inna sprawa, bo przecież z posiłków czerpiemy siłę na codzienne funkcjonowanie, bo „jesteś tym, co zjesz" itp., itd.
Przeczytanie składu zupy powinno nam dać jakąś perspektywę. Jeżeli stabilizator E340 ii, emulgator E472e i glutaminian monosodowy stanowią wystarczająco naturalne elementy posiłku, doprawdy trudno zrozumieć ten zaciekły opór przeciwko dodatkowi takich czy innych - jak najbardziej naturalnych - genów.
Głęboki niepokój konsumentów budzi nie odejście od natury, bo ono ku ogólnej aprobacie dokonało się już dawno temu, tylko wyobrażenie szalonego naukowca, wstrzykującego do ogórka czy dyni jakiś podejrzanie fosforyzujący płyn. Z tym właśnie kojarzy się samo pojęcie genetycznej modyfikacji, choć tak naprawdę genetycznie zmodyfikowane jest niemal wszystko, co jemy.
Jeden krok dalej
Uprawa roślin, podobnie jak hodowla zwierząt, od setek lat opiera się na dobieraniu kolejnych pokoleń przeznaczonych do dalszego rozmnażania. Bez ingerencji człowieka nie byłoby chociażby truskawek (które stanowią zaplanowaną i zaprogramowaną krzyżówkę dwóch odmian poziomki) ani krów dających mleko przez cały rok.
Polecamy również:
Fakt, że z biegiem czasu zmieniają się metody modyfikacji, świadczy jedynie o postępie wiedzy oraz technologii. Dziesięć tysięcy lat temu zbieraliśmy jagody w lasach, dwa tysiące lat temu uprawialiśmy ziemniaki na otwartych polach (sztucznie), pięćdziesiąt lat temu szczepiliśmy krzaczki pomidorów w szklarniach (też sztucznie), a dziś programujemy genetycznie dynie (zgodnie z tradycją - sztucznie).
Dodawanie do konkretnych odmian warzyw czy owoców odpowiednich genów jest po prostu pójściem na skróty, nową wersją krzyżowania różnych gatunków w celu osiągnięcia plonów lepszych, smaczniejszych, zdrowszych etc. Przynosi też konkretne, zgodne z zamierzeniami, korzyści.
Modyfikowana marchewka ma już „wbudowane" geny uodparniające ją na działanie licznych chorób oraz ataki szkodników, zapobiegające przedwczesnemu gniciu i przedłużające świeżość. Brzmi sztucznie? Bez wątpienia.
Szalony naukowiec vs szalony chemik
Problem w tym, że marchewka, na której szalony naukowiec nigdy nie położył palca, stanowi obiekt zainteresowania szalonego chemika. Mówiąc wprost: rośliny niemodyfikowane genetycznie są pryskane toksycznymi pestycydami i herbicydami, substancjami wzmacniającymi kolor, zabezpieczającymi przed psuciem oraz zapewniającymi atrakcyjny wygląd nawet po dwóch miesiącach zalegania w sklepowej chłodni.
Podobnych dodatków nie zmyjemy nawet szorując warzywo drucianą szczotką pod gorącą wodą, bo aktywne substancje zawarte w chemikaliach wnikają głęboko pod skórkę naszej zdrowej i naturalnej potrawy. W tym kontekście żywność modyfikowana genetycznie jawi się, paradoksalnie, jako mniej sztuczna alternatywa surówki.
Gwoli szczerości przyznać jednak należy, że to rozwiązanie ma swoje wady. Decydując się na jedzenie produktów GMO, ryzykujemy uodpornienie organizmu na niektóre rodzaje antybiotyków. Ponadto komponując roślinną część diety wyłącznie na bazie jarzyn modyfikowanych, zwiększamy ryzyko wystąpienia alergii (ponieważ modyfikowane szczepy są zwykle identyczne genetycznie), wskazane jest więc spożywanie różnych rodzajów warzyw, zarówno modyfikowanych, jak i „naturalnych".
mb
fot. flickr.com/helios04/cc 2.0/at/ndw