Jaką rybę zjesz w nadmorskiej smażalni?
Urlop to okazja do zmiany naszego menu. Odwiedzając różne zakątki Polski i świata zazwyczaj próbujemy czegoś nowego, a domowe obiadki zastępujemy potrawami charakterystycznymi dla danego regionu. Tak więc trudno sobie wyobrazić np. wakacje nad morzem bez świeżej smażonej rybki. Czy jednak to, co znajdziemy w nadmorskich restauracjach i smażalniach rzeczywiście pochodzi z Bałtyku?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta: najczęściej, niestety nie. Jeśli nawet są to bałtyckie ryby, to raczej niezłowione w naszym, polskim morzu.
- Na pewno w smażalniach znajdziemy więcej ryb importowanych niż naszych. Wynika to z prostego powodu, że ryby takie są tańsze i jest ich większy wybór - mówi Tomasz Karolski prowadzący smażalnię w Świnoujściu.
Bo tak naprawdę, z polskiego Bałtyku na nasze stoły trafić mogą jedynie dorsz, śledź, flądra czy szprotki. Z rzadka trafia się nasz łosoś lub węgorz. Wybór ryb importowanych jest o wiele większy. Dlatego też w restauracjach trudniej trafić na bałtyckiego dorsza niż na czerniaka, halibuta, solę czy nawet niedostępnego do niedawna tuńczyka. Furorę robi także np. panga, pochodząca z Dalekiego Wschodu.
- Osoby przyjeżdżające nad morze chcą zjeść rybę i nawet nie do końca orientują się w tym, która pochodzi z Bałtyku, a która nie - mówi z rozbrajającą szczerością Tomasz Karolski. - Poza tym przeciętny konsument nie odróżni w smaku dorsza od czarniaka. Wybiera rybkę tańszą.
A przecież nasze ryby bałtyckie są o wiele lepsze od hodowanych czy łowionych w Azji.
- Wbrew temu, co się do niedawna mówiło, Bałtyk nie jest zanieczyszczonym morzem - mówi Zygmunt Darski, rybak z Kołobrzegu. - Nasze ryby są tak dobre, że często sprzedajemy je na eksport na pniu.
I może właśnie tu tkwi tajemnica niedostępności polskich ryb morskich w naszym kraju? Prawie wszystkie łowione przez naszych rybaków łososie są eksportowane na zachód Europy.
- W Bałtyku żyje wiele gatunków ryb, których nie łowi się metodą przemysłową, a które mogłyby stać się naszymi hitami - mówi dr Artur Drożdżak, ichtiolog. - Na przykład ryby z rodzaju babkowatych są bardzo smaczne i w wielu krajach jedzone. Charakterystyczną ich cechą jest to, że praktycznie nie mają ości, a że są niezbyt duże, można je smażyć w całości.
Inną niedocenianą bałtycką rybą jest belona. Co roku w czerwcu odbywa się na półwyspie helskim tradycyjna impreza połączona z łowieniem tych ryb.
- Belona jest dość pospolita w Bałtyku, żyje stadnie i nie byłaby trudna do złowienia. W tym przypadku z kolei odstręczać może fakt, że ugotowana belona ma zielone ości, które wyglądają bardzo nietypowo. Jednak i z tego powodu można byłoby pochwalić się taką rybą. Mogłaby stać się prawdziwym przebojem - sugeruje dr Drożdżak.
Prawdziwym rarytasem, którego można wyłowić z naszego morza jest turbot. - Przypomina z wyglądu wielką flądrę. Może ważyć nawet 20 kilogramów - mówi ichtiolog.
Turbot jest jedną z najbardziej cenionych ryb w Europie. Ma wykwintny smak, jest mniej tłusty niż halibut, a przede wszystkim to nasza ryba. Nie jest jednak poławiany masowo, dlatego, gdy się trafi w restauracji, jest drogi. Może dlatego w Sopocie łatwiej zjeść stek z rekina? A szkoda!
AD/mmch