Schabowy bez schabu
Schab w czasach PRL był na wagę złota. Kupowało się go albo spod lady, albo "od baby", albo - jak od połowy lat 70-tych - w specjalnych sklepach komercyjnych, po cenach zupełnie nieprzystających do zarobków. Zresztą nawet i tam nie leżał zbyt długo. Wbrew niezbyt sprzyjającym warunkom, to wówczas popularność zyskał kotlet schabowy z ogromną ilością panierki. Był traktowany z wyjątkową estymą i dorobił się tytułu "najbardziej tradycyjnego polskiego dania". Jak więc go przygotowywano, skoro głównego składnika praktycznie zawsze brakowało? W wersji luksusowej schab zastępowała, także trudno dostępna, karkówka. Do sklepów trafiały najczęściej kawałki pełne żył i tłuszczu. Jednak kucharki sobie z tym radziły. Kłopot przy robieniu schabowych polegał także na braku jajek. Zamiast nich stosowano mleko - jeden z nielicznych produktów spożywczych, który można było dostać praktycznie bez kłopotu.
W biedniejszej wersji kultowe danie robiono z mortadeli. Tania wędlina krojona w plastry i panierowana jak schaboszczak, zastępowała kotlety nie tylko w prywatnych kuchniach, ale także w barach mlecznych i restauracjach w całym kraju.