Penne ze (świeżym) pesto
Makaron z pesto był moim pierwszym prostym i szybkim piątkowym przepisem. Na tych wszystkich słoiczkach piszą, że pesto należy zjeść w tydzień albo coś po otwarciu – nie wiem dokładnie, bo w ogóle przestałem te pierdoły czytać. Póki nie robi się mechate – jest dobre, o ile oczywiście to dobre pesto, którego składnikiem jest oliwa o właściwościach konserwujących. Czytaj skład podany na etykiecie i pamiętaj, że jeśli w składzie są np. ziemniaki albo coś innego, co nie brzmi jak składnik pesto, warto zachować dystans.
Makaron z pesto jest chyba łatwiejszy od aglio, olio…, bo wymaga tylko dorzucenia dwóch łyżeczek przyprawy do ugotowanego i niedokładnie odcedzonego makaronu. Aby sobie to nieco utrudnić i urozmaicić, wrzucasz zamierzoną ilość pesto do miseczki (przyjmij 2-3 łyżeczki na porcję) i rozprowadzasz świeżą oliwą, żeby było nieco rzadsze. Do środka dodajesz posiekane grubiej lub cieniej – według uznania – czarne oliwki i suszone pomidorki – każdy pokrojony na 2-4 części. Sól i pieprz, a jeśli nie zamierzasz się całować – także czosnek. Nie cedź makaronu dokładnie, niech trochę wody po gotowaniu zostanie w środku rurek. Wrzuć go z powrotem do garnka i wymieszaj z przygotowanym sosem. Podawaj ze startym parmezanem.
Wariantem jest świeże pesto, które powstaje przez połączenie (w moździerzu albo mikserze) świeżej bazylii, orzeszków pinii, oliwy, czosnku i parmezanu. Z solą i pieprzem, oczywiście. W sezonie da się hodować bazylię na parapecie, balkonie albo w ogródku, a potem upchać do słoiczków i zapasteryzować na zimę.