Trwa ładowanie...
Paliwo dla człowieka
Źródło: WP.PL
24-01-2019 18:49

Paliwo dla człowieka

Dolina Krzemowa ma nową religię. Spożywczą. Inżynierowie przestawiają się z jedzenia na picie specjalistycznej papki. Testowałem ją przez tydzień. Oto recenzja produktu dla ludzi, którzy nie jedzą, tylko się odżywiają.

Proszek jest białawy, z ciemniejszymi paprochami. Przy mieszaniu go z wodą mogą pojawić się także czerwonawe nitki. To likopen – jak zapewnia broszura: sama natura. Ta sama substancja chemiczna odpowiedzialna jest za czerwień pomidorów. Paprochy zaś to chyba otręby, dzięki którym ma być jeszcze zdrowiej. Wygląda jak lek, a nie jak obiad.

Nowy tydzień – nowy ja

Huel to jednak nie "suplement diety", jak białko, które piją codziennie bywalcy siłowni – ci napakowani i ci, którzy chcą do nich dołączyć. To kompletne jedzenie, stworzone przez ludzi,którzy karmienie ciała traktują jako konieczność (czasem wręcz zło konieczne), dla ludzi traktujących jedzenie jako dostarczanie ciału wymaganych składników.

Sama nazwa Huel pochodzi od określenia "human fuel". Dosłownie: paliwo dla ludzi. Podobnych produktów jest wiele; uwielbiają je gadżeciarze i zwolennicy nowoczesnych rozwiązań w domu i w zagrodzie. Paliwo dla ludzi przyciąga ich określeniem "jedzenie przyszłości" i sloganem: "największe wartości odżywcze w najkrótszym możliwym czasie". Postanowiłem spróbować przez tydzień tankować takie paliwo zamiast jeść jak człowiek.

Huel ma oszczędzać mi czas „tracony” na gotowanie, więc dietę zaczynam w poniedziałek. Tuż przed zajęciami ze studentami (temat: jak dzisiejsza kultura postrzega człowieka przyszłości) wsypuję do shakera cztery łyżki proszku na pół litra wody. Zachęcając studentów do dyskusji na temat kulturowych konsekwencji przejścia z jedzenia na samo dostarczanie kalorii, pociągam pierwszy łyk.

d2oh8n8

Właśnie wtedy pojawia się myśl, że z autorytetem nauczyciela akademickiego mogę się pożegnać. Mina, którą reaguję na smak Huela, kojarzyć się musi ze wszystkim poza powagą adepta nauk humanistycznych. Mączny, słodkawy, nie kojarzący się z niczym. Precyzując: najbliżej mu do posolonego taniego mleka w proszku, zmiksowanego z małą ilością przejrzałego banana i otrębami. To po prostu płyn bez jakichkolwiek wyrazistych właściwości ani dającej się opisać konsystencji. Z mojej miny śmiejemy się razem ze studentami, którzy nie dowierzają: naprawdę ktoś może rezygnować z jedzenia, bo uważa je za marnowanie czasu?

Źródło: WP.PL

Gotowi na kosmos?

Idea odżywiania się "na skróty", bez całego tego niepotrzebnego jedzenia, jest tak stara jak fantastyka naukowa. Zaczęło się od proszku Soylent.

W drugiej połowie lat 60. poczytny pisarz SF Harry Harrison napisał "Przestrzeni! Przestrzeni!", książkę zekranizowaną kilka lat później jako "Soylent Green" – "Zielona pożywka". W Nowym Jorku roku 2022 ludzie umierają z głodu wywołanego przeludnieniem, a prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa milionera policjant Thorne (Charlton Heston) dopiero na miejscu zbrodni pierwszy raz w życiu widzi prawdziwy kawałek mięsa. Co jedzą ludzie? Tytułowy soylent – bezkształtną masę z soi (soy) i soczewicy (lentil), produkowaną w fabrykach na obrzeżach miasta.

W tym akapicie zamierzam zdradzić zakończenie tego filmu. Jeśli więc zapałaliście żądzą obejrzenia tego futurystycznego dzieła sprzed pół wieku, możecie przeskoczyć go wzrokiem. Ale lepiej zapoznać się z rozwiązaniem fabuły już teraz.. Wiele nie tracicie: okazuje się, że kryzys żywnościowy jest bardziej zaawansowany niż uważa społeczeństwo, a zielona pożywka produkowana jest z... ciał ludzi, umierających masowo na ulicach.

W zadziwiającym zwrocie akcji, w 2014 roku młody inżynier Rob Rhinehart wprowadza do sprzedaży płynne posiłki pod tą właśnie nazwą. W ich skład wchodzić mają wszystkie mikro- i makroelementy, których, według naukowców, potrzebuje człowiek.

d2oh8n8

Soylent, jego brytyjski odpowiednik Huel i podobne im produkty przebojem podbijają kręgi akolitów nowych technologii – programistów i przedsiębiorców z Doliny Krzemowej, kolegów po fachu "wynalazcy" Soylentu. Nic zresztą dziwnego, że ziarnko właśnie tam trafiło na podatny grunt. Po pierwsze – ci ludzie naprawdę wierzą w to, że technologia, którą tworzą, zmieni świat. Dlatego jako pierwsi zgłaszają się po nowe wynalazki. Także te zastępujące kanapkę.

Po drugie zaś – trudno oprzeć się wrażeniu, że aby odnaleźć się w świecie dzisiejszych tech bros ("ziomków od technologii", jak nazywa ich prasa, lekko drwiąc z pewnej prostoty ich usposobienia), trzeba mieć specyficzne cechy osobowości. Między innymi – być tak skupionym na zmianie świata, by nie mieć czasu na głupoty.

Do tych głupot zaś "tech bros" zaliczają gotowanie czy wybieranie sobie ubrań (Mark Zuckerberg, właściciel Facebooka, przechwalał się kiedyś, że nosi codziennie ten sam zestaw ubrań, żeby ograniczyć zmęczenie porannymi decyzjami o ubiorze). Dlatego też do gotowego jedzenia nowej generacji przylgnęła metka "ulubionego jedzenia Doliny Krzemowej". I pewnie nie ma w tym przesady – wielogodzinne maratony przed komputerem nie idą w parze z domówką ze wspólnym gotowaniem. Tu z pomocą przychodzi gotowe jedzenie, opakowane w slogany chwalące je jako technologię przyszłości.

Przyszłość jedzenia jest zawsze pod ręką
Przyszłość jedzenia jest zawsze pod ręką Źródło: WP.PL

Kalorie w stanie czystym

Instrukcja obsługi proszku mówi wyraźnie: jeśli przygotuję porcję Huelu z czterech miarek (odmierzonych dołączoną do opakowania łyżką), dostarczę organizmowi czterystu kalorii. Ile dziennie powinienem zjeść takich posiłków?

Ależ to banalnie proste! Moja BMR to LBM pomnożone przez 24, zaś LBM obliczę odliczając zawartość tkanki tłuszczowej w masie ciała.

Nie uciekajcie, już tłumaczę. LBM ("lean body mass") to masa mojego ciała po odliczeniu tłuszczu, czyli np. 80 proc. tego, co widzę na wadze (sprawdza się to na specjalnym urządzeniu). Jeśli ważę 70 kg, moja LBM to 56, a zatem BMR (basal metabolic rate, czyli spalanie w stanie spoczynku) to 56x24, czyli 1,4 tys. kalorii. Tyle spalałbym, gdybym cały dzień się nie ruszał. Nie chodzi jednak o samą liczbę, ale o to, że po przeczytaniu prostego poradnika z łatwością mogę to policzyć. Znam swoje zapotrzebowanie, a dzięki łatwemu do przeliczenia na kalorie proszkowi wiem, kiedy jem w sam raz.

d2oh8n8

Gdybym rzeczywiście mógł jeść wyłącznie Huel, wszystko byłoby łatwiejsze. Cztery takie posiłki to 1,6 tys. kalorii, czyli dzienna dawka spoczynkowa z poprawką na odrobinę chodzenia po redakcji i do autobusu. W instrukcji napisano jednak, że na początek nie byłby to dobry pomysł.

Skład preparatu nie powinien być dla niego niczym nowym: owies, warzywa strączkowe, ryż, otręby, siemię lniane, słonecznik, olej kokosowy i mieszanka witamin i minerałów. Jednak zwiększona ilość niektórych składników, m.in. błonnika, sprawia, że organizm musi się trochę przyzwyczaić. "Jeśli przejście na Huel oznacza gwałtowną zmianę w twoim życiu, nie ma nic nienaturalnego, że organizm będzie wyrażał swoją opinię (i w niektórych przypadkach da się ona usłyszeć)" – uprzedza mnie producent.

Zaleca też, by zaczynać od jednego posiłku dziennie zamienionego na Huel, po kilku dniach przejść na dwa i tak dalej. Ja zacząłem od dwóch. Mój eksperyment trwał ponad tydzień i – nie będę ukrywał – wiązał się z koszmarnym wyrzeczeniem.

Źródło: WP.PL//Dwie takie torby to jedzenie na niemal tydzień

Tęsknota za stołem

Razem z proszkiem zamówiłem dodatki smakowe w postaci dziesięciu małych saszetek. Łyżeczka takiego dodatku do shakera pełnego Huelu miała zmienić go w bananowy Huel, czekoladowy Huel, pistacjowy Huel, Huel mocca, Huel toffi i kilka innych. Efekt? Były słodsze, ale wszystkie smakowały tak samo. Kosmiczny banan, kosmiczna czekolada, kosmiczna pistacja. Smak został oddzielony od jedzenia, jako osobny składnik. Może to spełnienie marzeń przedszkolaka nienawidzącego szpinaku: wziąć wartości odżywcze tej rozgotowanej brei i dosypać smak lodów czekoladowych.

Jednak dla dorosłego, który zwyczajnie lubi jeść dobrze i rozmaicie, był to koszmar. Tym gorszy, gdy zacząłem jeść coraz częściej standardową porcję Huelu zamiast normalnego jedzenia. Owszem, oszczędzałem czas. Znacie to uczucie, gdy o czwartej po południu przypominacie sobie, że w południe mieliście zjeść lunch? Otóż ja przez kilka dni go nie znałem. Może to dyscyplina dziennikarza, który obiecał rzetelny test, a może fakt, że Huel naprawdę przyrządza się w trzy minuty.

d2oh8n8

Faktem jest też, że w trakcie eksperymentu nie miałem skoków głodu. Ten dziwny biały proszek działał. Po wypiciu nie czułem przypływu apetytu (wynikającego z zastrzyku insuliny), ani spadku energii po pewnym czasie. Jakby jakiś dozownik w moim ciele wydzielał mi siły do życia równiutkim strumyczkiem.

Tylko że nic nie jadłem.

Uczucie było podobne do tego, co czuje chory podłączony do kroplówki. Z tym że teraz nie byłem chory. Byłem normalnie funkcjonującym człowiekiem. Moje postanowienie wdrożenia się w świat Huelu było mocne na tyle, by pokonywać odrazę. Trzeciego dnia zorientowałem się, że – choć smak papki jest dalej paskudny – mój organizm reaguje apetytem na widok "posiłku". Mózg zrozumiał, że mdły waniliowy zapaszek oznacza zaspokojenie jego potrzeb w najbliższej przyszłości. I nagradzał mnie uczuciem lekkiego zadowolenia.

Po kolejnym tygodniu nie było już jednak ani trochę lepiej. Ani nie utyłem, ani nie schudłem. Testerzy z nadwagą opisują, że udało im się schudnąć trochę (choć niewiele), ale zawartość tkanki tłuszczowej zmieniła się na niekorzyść. A więc nie tędy droga do sześciopaku i rozmiaru S. Fakt, ten samozwańczo pełnowymiarowy posiłek był alternatywą do podżerania coli i batoników z automatu, kiedy mózg w trakcie pracy zaczynał wrzeszczeć o jedzenie. Pomógł mi też nie przypalić potraw, które zdarza mi się zepsuć za każdym razem, kiedy biorę się za gotowanie zbyt głodny, by podejmować racjonalne decyzje.

Proszek oszczędził też – a jakże – wiele istnień krowich, rybich i drobiowych, oraz wyzwolił mnie z potrzeby zmywania i wynoszenia śmieci na kilka cudownych dni. Odebrał mi jednak wiele. Oprócz smaku (rzeczy tak oczywistej, że nie warto się nad nią rozwodzić) – odebrał mi życie towarzyskie. Wieczorne posiłki z rodziną w moim wydaniu wyglądały dziwacznie. Zamawianie lunchu z dostawą? Dzwońcie, ja mam proszek. Wieczorne wyjścia na piwo i przekąski? Poszedłbym, ale nie wiem, jak mój organizm zareaguje na takie ekscesy. Zresztą – jestem na proszku. Cóż miałoby sprawiać mi przyjemność?

Między pełnowartościowym środkiem odżywczym a jedzeniem wciąż jest długa, długa droga. Ja wybieram krótszą – idę do kuchni. I nie będę się odżywiał. Będę jadł. Oj, jak ja będę jadł!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów