Karnawał po staropolsku. Mięso przede wszystkim
Przed wiekami mieszkańcy Polski bardzo skrupulatnie przestrzegali wszelkiego rodzaju postów. Nic więc dziwnego, że kiedy następowały okresy szaleństwa i zabawy, stoły aż się uginały od różnego rodzaju dań. Mając w perspektywie 40 dni poszczenia przed Wielkanocą, w karnawale jedzono na zapas.
Zapusty lub mięsopusty, jak nazywano w Polsce karnawał, był głównie dla szlachty okazją do niekończących się uczt. Sąsiedzi odwiedzali się wzajemnie i jedli. Począwszy od śniadania, poprzez kolejne śniadanie, obiad, kolację, podkurek, na kolejnym śniadaniu kończąc. Był to czas wytężonej pracy dla służby i kucharzy. Musieli oni bowiem cały czas dostarczać na stół nowe półmiski z przysmakami.
Królowało, oczywiście, mięso. Pieczona na ruszcie baranina, wołowina, dziczyzna w przeróżnych postaciach. Nie mogło zabraknąć bażantów, kuropatw czy dzikich kaczek, na które intensywnie w tym czasie polowano. Ptactwo szpikowano słoniną, a nawet sprowadzanymi z Włoch i Francji truflami. Robiono pasztety z zajęcy, przygotowywano auszpiki, czyli galarety z różnego rodzaju mięs i ryb.
Śniadanie składało się z wielu dań, którymi dziś niekoniecznie zaczynaliśmy dzień. Wielka wędzona i gotowana szynka, zimne pozostałości po pieczeniach z poprzedniego dnia oraz bigos, który towarzyszył każdemu posiłkowi podczas karnawału. Do tego stosy gotowanych na twardo jaj, czasem jajecznica na słoninie i, oczywiście, chleb, najlepiej świeżo pieczony przez kucharzy.
Zobacz też: Pieczona kaczka
Pierwszy posiłek w ciągu dnia często bardzo się przedłużał i naturalnie przechodził w obiad, kiedy to serwowano wszelkiego rodzaju wędliny: kiełbasy gotowane i pieczone, salcesony z wieprzowiny lub dziczyzny, gotowane w słodkich sosach ozory wołowe czy flaczki. I, obowiązkowo, pieczone wielkie kawały mięsa.
Nasi przodkowie wykorzystywali w kuchni mnóstwo egzotycznych wtedy przypraw. Cynamon, imbir, goździki, ziele angielskie i pieprz były wszędzie. Nawet dania mięsne często słodzono i doprawiano mocnym octem. Podczas zapustów nie folgowano sobie i przyprawy sypały się całymi garściami.
Ze spiżarni często znikało wszystko. Trzeba było jeść dużo i tłusto. Dlatego też nawet kasza, podawana jako dodatek do dań mięsnych, suto była okraszona słoniną i boczkiem. Nie żałowano sobie również słodyczy. Racuchy z jabłkami, różnego rodzaju serniki, makowce czy ciasta na bazie miodu były stałym elementem karnawałowego stołu naszych przodków.
Oczywiście, w biedniejszych rodzinach chłopskich nie można było sobie pozwolić na tego typu rozrzutność. A jednak i tu starano się jeść więcej. Mięso trafiało na talerze najczęściej właśnie podczas karnawału, pojawiały się tu także pieczone ryby (łososie, jesiotry czy pstrągi), a także raki, których całe kopy można było bez problemu kupić na każdym targu. Wiele potraw zawierało również grzyby, suszone przez całą jesień i wykorzystywane zimą na różne sposoby: smażono je, wcześniej mocząc w mleku, nadziewano nimi pierogi i kulebiaki, gotowano gulasze i zawiesiste zupy.
I oczywiście pito. Polacy za kołnierz nie wylewali. W kielichach więc i karafkach można było znaleźć wina, głównie węgierskie, mocne i w miarę tanie, ale również wina francuskie czy mołdawskie. Nie brakowało również staropolskich miodów, z których nasz kraj słynie do dziś na całym świecie.
Piwo, popularne głównie wśród biedniejszych warstw społeczeństwa, nie przypominało w niczym dzisiejszego trunku. Było mętne, kwaskowate, ale jednak uderzało do głowy. Wódka pojawiła się w Polsce stosunkowo późno, ale szybko zdobyła popularność. Pito ją bez umiaru. Jedno jest pewne - nasi przodkowie naprawdę potrafili celebrować okres karnawału!
Chcesz się pochwalić swoimi kulinarnymi osiągnięciami? Masz ciekawy przepis? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl