Bartek Kieżun z wizytą na izraelskim bazarze
Netanya kusi kilometrami plaż i promenadą wzdłuż morza. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie zaczął od targu. Wiadomo przecież, że to miejsce, w którym najlepiej rozpocząć przygodę z miastem.
Moją przewodniczką w wędrówce przez targowe zakamarki była Hila Star, która miejski bazar zna jak mało kto. Mogłem więc być pewny, że wybrane przez nią punkty pozwolą mi zrozumieć co nieco z historii miasta, nie tylko tej kulinarnej.
Natenya została założona w latach dwudziestych XX wieku. Wszystko było oczywiście uzależnione od tego, czy gdzieś w pobliżu jest woda, bez której nie było mowy o osadnictwie na tych terenach. Wykopanie pierwszej studni przyczyniło się do rozwoju osady. Już w latach trzydziestych Clifford Holliday, brytyjski architekt uznał, że najlepiej będzie myśleć o rozwoju turystyki w tym rejonie. Zaplanował miasto, które podzielił na trzy części. Rozrastająca się wzdłuż plaży dzielnica turystyczna miała mieć zaplecze w równolegle budowanej dzielnicy mieszkaniowo-handlowej i dopiero za nią, w głębi lądu, architekt zaplanował budynki przemysłowe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak wykorzystać karczochy w kuchni?
Do dziś niewiele się w tym planie zmieniło. Czternaście kilometrów plaż przyciąga turystów, którzy zakupy robią w centrum miasta, między innymi tu na targu — wyjaśniła Hila. - Jest jednak wcześnie, potrzebujemy porządnego śniadania — dodała po chwili.
Tunezyjska kanapka
Weszliśmy do niewielkiego pawilonu na obrzeżach bazaru. Jego gospodarzem był Ronen, który od lat w tym miejscu przygotowuje tunezyjskie kanapki, które wyróżnia to, że bułka będąca ich bazą jest smażona w głębokim tłuszczu. Brzmi tłusto — pomyślałem. Hila wyjaśniła jednak, że do ciasta dolewa się nieco araku, pachnącej anyżem wódki, by bułka nie była tłusta. Po chwili na naszych oczach zaczęła powstawać kanapka. Najpierw pieczywo zostało zwilżone dwoma sosami, ostrym na bazie papryki i kwaśnym, którego podstawą były długo gotowane cytryny. Potem nieco warzyw, pikli, ugotowanych ziemniaków, jajko na twardo i tuńczyk.
Tunezyjska kanapka była na tyle wielka, że uznałem, że resztę spaceru spędzimy, przechadzając się z miejsca na miejsce i nie będziemy już jeść, ale nie Hila nie dawała za wygraną. Po kilku minutach stanęliśmy przy wielkiej misie z gotującym się olejem.
Burika z Trypolisu
- To burika z Trypolisu - wyjaśniła Hila, a my przyglądaliśmy się, jak powstawały koperty z cieniutkiego ciasta wypełnione farszem z ziemniaków z kolendrą i cynamonem. Na koniec surowe jajko i po zamknięciu koperty całość wylądowała na moment w gorącym oleju. Po chwili trzymałem ją w rękach i wbijałem zęby w gorące ciasto. Burika była rewelacyjna.
Delikatesy Bukovza to w mieście legenda. I to był nasz kolejny przystanek. Wpada się tu — jak wyjaśniła Hila — po oliwki, wędzone ryby, sery, ale także po gotowe dania, gdy ktoś nie ma czasu ugotować sobie obiadu. Najdłuższe kolejki są oczywiście w piątki przed szablatem — dodała Hila. Wcinając wędzoną makrelę, ruszyliśmy dalej.
Checho to punkt obowiązkowy. Wszyscy wpadają tu zjeść danie, które nazywa się tbecha. To bardzo długo gotowany sos, którego bazą może być wiele rzeczy. Dziś są to liście buraka i kolendra. W tym sosie dusi się wołowinę, tak długo, aż zacznie się rozpadać. Brzmiało dziwnie, ale oczywiście nie trzeba było mnie namawiać, bym spróbował. Danie było absolutnie pyszne.
Kolejne punkty naszej wędrówki są już nieco poza terenem targu — zdradziła Hila. - Powiem ci tylko jeszcze, że jeden z legendarnych izraelskich zespołów Tarante Groove Machine nakręcił tu, na targu, teledysk do swojej piosenki. Poznajesz, przed chwilą szliśmy tą alejką? - zapytała Hila, pokazując mi teledysk w internecie.
- Wystąpili w nim chyba wszyscy sprzedawcy — roześmiałem się. Ruszyliśmy dalej, co było błogosławieństwem dla mojego żołądka. Złapał chwilę wytchnienia.