Gnat chrzaniony, czyli dziwne nazwy potraw
?Seks na plaży? przyciąga latem. Czy równie dobrze jak ?cycki murzynki?? O chwytach marketingowych w restauracja powstał niejeden kabaretowy skecz. Nic dziwnego, nazwy potraw wymyślane przez menedżerów lokali - choćby był to zwykły schabowy - mogą albo rozśmieszyć, albo załamać.
Im więcej udziwnień, tym lepiej. Potrawy o pospolitych nazwach nie chcą się sprzedawać – tak tłumaczą dziwny trend właściciele restauracji. I choć większość klientów lubi swojskie smaki, wolą zamawiać je pod oryginalnymi nazwami. Dotyczy to nie tylko jedzenia, ale też trunków. Drinki o „odjechanych” nazwach sprzedają się w barach jak świeże bułeczki. Szczególnie latem przyciąga "seks na plaży", "śliska brodawka", "B52", "singapurska proca", "japoński papuć" czy "ojciec chrzestny". Część tych nazw powtarza się w różnych lokalach, inne wymyślane są na bieżąco przez barmanów i menagerów knajp.
Apteka cię wyleczy
Kto odważny, ten zamawia i czeka z niecierpliwością, aż danie dotrze na stół. Czy "sznycel grunwaldzki" podany będzie z dwoma nagimi mieczami? Nie. Po prostu dostaniemy do niego sztućce. Przeglądając menu, zastanawiać się też można, jak smakuje "propaganda sukcesu", "cygara Fidela", "jaskinia boga seksu" czy "pocałunek wdowy".
Nie inaczej jest z - podejrzanie i niezbyt zachęcająco brzmiącym - "przeglądem tygodnia". To danie można dostać pod różnymi postaciami. Czasami jest to bigos, w innym miejscu może być nam zaserwowany jako kotlet mielony lub - w bogatszej wersji - jako pulpety w sosie grzybowym. Do tej samej kategorii należy też "śmietnik działkowca". Jednak włączyć je do swojego menu mogą tylko najodważniejsi.
Nowym trendem jest nazywanie potraw lub drinków „tematycznie”. W „Aptece” polecano trunki związane z medycyną i farmacją. W jednej z restauracji w Jastrzębiej Górze, w menu znajdziemy klimaty wodne. Kto lubi, może skusić się na "wyspę portową", czyli kombinację wędzonych ryb lub "dziką plażę" serwowaną jako borowiki smażone z cebulą. "Zatoka piratów" jest bardziej egzotyczna – to krewetki z dodatkami. "Cicha wydma" rozpływa się w ustach jako krążki kalmara podane na sałacie. Kto by się jednak domyślił, że za "plażowym szaleństwem" kryje się … smażony bakłażan. Kto chętny, nich się skusi na "morze japońskie", czyli cytując opis „zmienna niczym pogoda na morzu, codziennie inna propozycja szefa kuchni”.
W mazurskiej chacie
Chłopskie, swojskie, mazurskie czy śląskie jadło – takim szyldami kuszą zazwyczaj drewniane restauracje wyrastają przy polskich drogach jak grzyby po deszczu. Nie da się ukryć, że lubimy swojską kuchnię. Ale czy dostaniemy tam coś, co równie swojsko brzmi? Zależy. Wydawałoby się, że przynajmniej tu nie powinno być żadnych wyszukanych porównań w menu. Czasami jednak na drewniany stół wjechać może "wół na pastwisku", "cielę na gościnnych występach", "prosiak na wypasie", "karp patrzący na księżyc" albo "krótkie nóżki kaczuszki". Smakosze wybrać mogą "gnat chrzaniony", czyli - jak podaje menu - „z dobrze wybieganego wieprzka goloneczka z pełnym łez chrzanem wykąpana łod kości łodjęta aby czyściutka na talerzu lezła pod sosnową kołderką”. Nic dodać, nic ująć.
W oparach absurdu
Chociaż większość barów mlecznych, typowych dla epoki PRL-u, dawno już pozamykano, kulinarna nostalgia zaowocowała pojawieniem się nowych restauracji nawiązujących do tamtych czasów. W karcie „komunistyczne” knajpy można znaleźć takie ciekawostki jak "z wódką mu do twarzy" (śledzik pod kołderką), "dobro narodu" (tatar z polędwicy wołowej), "przodowniczka" (krem serowy z papilotem), "spod sierpa i młota" (roladka wieprzowa). Jednak pod znajomymi nazwami często kryją się potrawy, których zwykły Kowalski nie mógł wówczas spróbować. I tak "Miś Uszatek" to włoski deser panna cotta, "Porucznik MO" - spaghetti bolognese, a "Klub sportowy Tęcza" - lasagne z ricottą i szpinakiem. Niektóre pozycje jeszcze bardziej działają na wyobraźnię np. : "Co leży na wątrobie", "Świńska rura nie miś", "Na granicy z wopistą" czy "Więzienna wpadka".
Niektóre z knajp serwujących egzotyczne kuchnie także wpisują się w trendy tematyczne. Jedna z warszawskich restauracji zaproponowała kiedyś swoim klientom pozycje -tuńczyka Kameruńczyka oraz Kali zjeść krowa.
W obcym języku
Wielu restauratorów jakiś czas temu doszło do wniosku, że równie dobrze jak tradycja, sprzedaje się coś, co brzmi lekko po francusku, hiszpańsku, meksykańsku, lub w jakimkolwiek innym języku. Byle było „inaczej”. Jesteśmy próżni, więc zamiast rogalika, na śniadanie wolimy zjeść croissanta, a na przystawkę bruschettę z pomidorami.
Może być też po polsku, byle ekskluzywnie. Sałatka „pole truskawkowe”, podawana w jednej z restauracji Magdy Gessler, przenosi nas w przestworza, podobnie jak „bursztynowy rosół uperfumowany szafranem z knelami cielęcymi”.
ml/mmch