Tradycyjne przysmaki
Portugalia smakuje wybornie. Trzeba tylko wiedzieć gdzie i czego spróbować. Oto zestawienie pięciu przysmaków, których pod żadnym pozorem nie można przeoczyć podczas wizyty w Portugalii.
Chcesz się pochwalić swoimi kulinarnymi osiągnięciami? Masz ciekawy przepis? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Pasteis de nata
Inaczej zwane pasteis de Belem od nazwy miejsca z którego pochodzą. Zakonnicy z klasztoru w Belem, dziś już leżącego w granicach administracyjnych Lizbony i słynnego z powodu wyjątkowej architektury mieli do dyspozycji spore ilości jajek, którymi wierni płacili im za posługę. Białka wykorzystywali do klarowania wina i do krochmalenia habitów. Należało wymyślić sposób na żółtka. W ten sposób powstał wyjątkowy krem, który otulony chrupiącym kruchym ciastem dziś jest jedną z ulubionych słodkich przekąsek w całej Portugalii, nie tylko zaś w Belem, gdzie dziesiątki tysięcy turystów ustawiają się w kolejce, by obejrzeć wspaniały klasztor, doskonały przykład architektury manuelińskiej oraz po to, by zjeść słynne ciasteczko.
Bifana
Lizboński burger. Kultowa kanapka idealnie sprawdzająca się w roli szybkiego obiadu lub przekąski do małego piwa podczas spaceru. Kawałki wieprzowiny długo marynuje się z papryką, cytryną i czosnkiem, a potem dusi do miękkości. Przed podaniem mięso wsuwa się do chrupiącej bułki i okazuje się, że naprawdę wiele więcej do szczęścia nie trzeba. Do jej skosztowania namawiał podczas wizyty nad Tagiem Anthony Bourdain, więc dziś w miejscach, gdzie kręcił swój program o każdej porze jest spora kolejka, ale warto się w niej ustawić i choć przez chwilę poczuć jak prawdziwy lizbończyk.
Francesinha
Mieszkańcy Porto nie chcieli być gorsi od mieszkańców Lizbony i też mają swoja kultową kanapkę. To pieczywo tostowe przełożone szynką lub boczkiem, stekiem i kawałkiem kiełbasy na dodatek. Później zapakowane w ser również od zewnątrz, zapieczone i podane najczęściej w piwno-pomidorowym sosie, choć są też wersje na winie oraz na winie i brandy. Dietetycy są zgodni: ta kanapka może zabić co delikatniejsze jednostki, co nie zmienia faktu, że być w Porto i jej nie skosztować byłoby wielkim niedopatrzeniem. Francesinha, czyli mała Francuzeczka, ma swoich zawziętych fanów i tych, którzy są jej, delikatnie mówić, niechętni, ale jest legendą i do tego podaje się ją dość często z frytkami. A co?
Caldo verde
Ta lekka zupa pochodzi z regionu Minho, północno-zachodniego skrawka Portugalii. Została nawet uznana za jeden z cudów portugalskiej gastronomii. Jest prosta i bazuje na tym, co jest dostępne przez cały rok. Do garnka kucharze wrzucają ziemniaki, cebulę, czasem czosnek i na koniec galicyjską kapustę. Nic więc dziwnego, że dzięki temu prostemu składowi zupa przez lata zyskiwała na popularności i stała się przebojem w kraju, w którym zupy są równie popularne jak w Polsce. Każdy mógł ją w końcu z łatwością przyrządzić.
Podróżując po Minho i w ogóle po północnej Portugalii, w każdym ogródku widzi się kapustę galicyjską. Sterczy dumnie niewspierana żadną tyczką, a potrafi dorosnąć do rozmiarów niezbyt rozwiniętego nastolatka. Nic nie robi sobie z silnego wiatru, deszczu czy pojawiającego się od czasu do czasu śniegu i… nieco przypomina jarmuż. I to, co najsympatyczniejsze w caldo verde to fakt, że jeśli nie ma pod ręką galicyjskiej kapusty, to spokojnie można ją podać z jarmużem.
Pao de deus
Wygląda jak bułeczka ze słodką kruszonką. Jest tradycyjnym portugalskim śniadaniem oraz jedym z kultowych wypieków przygotowywanych w okolicach 1 listopada. Tradycja dzielenia się chlebem tego dnia słychać w nazwie, bowiem tak zwany boski chleb odnosi się w tym wypadku nie do smaku, ale do zwyczaju dzielenia się jedzeniem. W portugalskiej przeszłości bywało, że nie wystarczało chleba, czy też w ogóle jedzenia dla wszystkich. Historycy mówią, że fatalny pod tym względem był zwłaszcza rok 1755 kiedy trzęsienie ziemi w Lizbonie pozbawiło życia wiele osób, a jeszcze więcej zostawiło bez dachu nad głową. Wówczas pao por deus (jak wówczas mówiono) uratował życie niejednemu lizbończykowi. A jak jest teraz? 1 listopada rano dzieciaki biegają po ulicach krzycząc: Ó tia, dá bolinho?, czyli "ciocia, dasz ciasteczko?" co jest odpowiednikiem amerykańskiego zawołania cukierek albo psikus. Co kraj, to obyczaj!