Kto by zjadł przyjaciela
Bez oporów akceptujemy na naszych talerzach kawałki krowy, owcy, kurczaka albo świni. Gorzej, gdy znajomy powie, że dzisiaj zjadł kotlet z psa, szczura z rusztu, marynowaną ośmiornicę albo pieczonego kota. A właściwie jaka to różnica?
Bez oporów akceptujemy na naszych talerzach kawałki krowy, owcy, kurczaka albo świni. Gorzej, gdy znajomy powie, że dzisiaj zjadł kotlet z psa, szczura z rusztu, marynowaną ośmiornicę albo pieczonego kota. A właściwie jaka to różnica?
Niepisaną zasadą kulinarno-„etyczną" Europejczyków jest to, że nie je się mięsa, które za życia głaskaliśmy i nadaliśmy mu imię. Po prostu: przyjaciel nie powinien trafić na talerz. Reguła ta z konieczności nie obowiązuje rzecz jasna na wsi, gdzie hodowane w gospodarstwie zwierzęta często się zabija.
Natomiast bezwzględnie bronimy się przed zjadaniem niektórych gatunków zwierząt. Powszechnie „dozwolone" mięso to drób, wieprzowina, wołowina, baranina, ryby oraz opcjonalnie dziczyzna. Powoli przekonujemy się także do zjadania skorupiaków, mięczaków i innych „robali", ale nadal istnieje mnóstwo dań, które przyprawiają nas o mdłości lub wywołują skrajne oburzenie.
Dreszcze obrzydzenia
Wątpliwości nad stołem dotyczą w pierwszej kolejności tego, co wydaje nam się obrzydliwe. Ślimak, ośmiornica, żaba, żółw - to jeszcze da się znieść. Popularność kuchni azjatyckiej i chińskiej sprawiła, że stopniowo zaczynamy akceptować na talerzu różne dziwne stworzenia.
Wciąż jednak trudno nam się pogodzić z lokalnymi zwyczajami żywieniowymi różnych egzotycznych plemion: jedzeniem owadzich larw, dzikunów, mrówek, dżdżownic, pająków, skorpionów, a spośród większych zwierząt szczurów, węży oraz małp. Tymczasem w różnych regionach świata właśnie te dania stanowią nawet nie tyle konieczność, ile prawdziwy rarytas.
Małpi móżdżek to przysmak nie tylko typowo azjatycki, choć kojarzony jest głównie z Indiami oraz Chinami. Popularność zdobył jednak także w wielu regionach Afryki, w zasadzie wszędzie tam, gdzie da się upolować małpę. Z tych zwierząt przyrządza się także bardziej „normalne" potrawy, jak pieczeń czy zupę. Jednak fakt, iż pozbawiona owłosienia małpka przypomina małe dziecko, automatycznie powstrzymuje większość potencjalnych konsumentów.
Szczury za to kojarzymy z brudem i chorobami. Inaczej myślą Kambodżanie, Wietnamczycy oraz Tajowie, dla których populacja gryzoni to cenne źródło mięsa. Podobnie w różnych krainach afrykańskich postrzegane są węże.
Danie, które pełza
Australijscy Aborygeni z upodobaniem zajadają się mrówkami oraz ich larwami. Indianie z Ameryki Południowej, a także wielu mieszkańców kontynentalnej Azji chętnie zjadają larwy, poczwarki, gąsienice i w ogóle wszystko to, co my ze wstrętem nazywamy robactwem. Także turyści odwiedzający egzotyczny kraj nieraz dają się namówić na eksperymentalną konsumpcję miejscowego przysmaku.
Zresztą przykładów naprawdę nie trzeba szukać daleko. We Włoszech, a szczególnie na Sardynii, popularnością cieszy się nadgniły ser z „lokatorami" w środku. Nafaszerowany larwami owadów, które nasączają go wydzieliną zwaną lagrimą i rozbijają tłuszcze mleczne, staje się wyjątkowo delikatny. Niektórzy smakosze przed spożyciem sera wydłubują z niego ruchome elementy, inni jednak zjadają całość, twierdząc, że to właśnie larwy nadają serowi szczególny smak.
Co ciekawe, miłośnicy małych, ruchomych smakołyków nie wychodzą źle na swoich pysznych zamiłowaniach. Larwy to przecież bardzo bogate źródło pełnowartościowego, niemal w pełni przyswajalnego białka. Smakują podobno świetnie, choć trzeba się do nich przyzwyczaić.
Mięso równe i równiejsze
Drugim najważniejszym powodem braku tolerancji dla jedzenia danego zwierzaka są względy etyczne. Przypadek graniczny to konina: we Włoszech popularna i ceniona, w Polsce natomiast niemal niespotykana. Być może ze względu na narodowe przywiązanie do kawalerii i koni w ogóle niechętnie podchodzimy do pomysłu zjadania tego konkretnego czworonoga.
Powszechne na Starym Kontynencie są za to stanowcze opory przeciwko zjadaniu psów i kotów, które nierzadko stanowią główne dania na stołach Chińczyków, Afgańczyków czy Peruwiańczyków. Nie mają żadnych oporów przed zjadaniem szczekających i miauczących towarzyszy, bo dla nich mięso to po prostu mięso.
My z drugiej strony traktujemy zwierzęta typowo domowe raczej jako pomocników i przyjaciół, więc nie godzimy się na ich gotowanie oraz pieczenie. Wegetarianie nie całkiem bez racji nazywają to hipokryzją i wskazują, że po prostu dzielimy zwierzęta na lepsze i gorsze - według własnego widzimisię, bo inteligencja tudzież poziom sympatii do człowieka nie ma tu nic do rzeczy.
Według tych kryteriów krowa nie różni się od konia, a świnia od psa. Gdyby zatem rzetelnie się nad tym zastanowić, nie ma specjalnej różnicy między kochaniem kotów i jednoczesnym zajadaniem wołowiny a wielbieniem krów i podawaniem na obiad kota.
Ale kota byśmy nie zjedli.
mb
fot. Jupiterimages