Cała naprzód do Delifish. Tu się kryją skarby morza
Przez żołądek do serca, brzmi słynne porzekadło. Brzmi może nieco banalnie, ale w Delifishu zdecydowanie wiedzą, co oznacza w praktyce.
"Gdzie w Gdańsku można zjeść dobrą rybę?", to chyba najczęstsze pytanie padające z ust turystów. I trzeba przyznać, że długo trudno było udzielić na to pytanie konkretnej odpowiedzi. W ostatnich latach sporo się zmieniło. Wyszukanych smaków coraz częściej szukają i przyjezdni, i miejscowi. I coraz więcej lokali serwuje dania z ryb na naprawdę wysokim poziomie.
Miejscem, które można polecić z czystym sumieniem, jest właśnie Delifish w Słonym Spichlerzu. Koncept praktycznie na samym końcu food hallu kusi już samym wyglądem. Lady są pełne świeżych ryb i owoców morza, a także apetycznie wyglądających przystawek. Znajdzie się tu coś dla każdego, nawet najbardziej wybrednego smakosza. Od tapas, past i tatarów po wędzone ryby.
Ale przecież przystawki to tylko początek. Delifish zaprasza na prawdziwą podróż kulinarną. Sceptyków morskich przysmaków przekona z pewnością rybny burger. Miłośnikom klasyki przypadną do gustu niewątpliwie pieczołowicie przygotowywane filety. I tu znów spotykamy się ze sporym wyborem: dorsz, pstrąg, łosoś, okoń, makrela.
Wydawałoby się, że w smażonej rybie, czy rybie z grilla nie ma żadnej filozofii. A jednak, przygotowanie jej tak, by na talerzu nie została po niej ani krztyna, to sztuka. Sztuka, którą ekipa Delifisha świetnie opanowała. Możecie wierzyć na słowo, sprawdziłyśmy to na własnej skórze, a raczej na podniebieniach.
Dając się porwać kulinarnej podróży przy następnym przystanku napotkamy owoce morza. Danie tyle efektowne, co ryzykowne. Cóż, do owoców morza niełatwo się przekonać. Przynajmniej tak mi się wydawało. Jeśli jednak chcecie spróbować się przełamać, to to jest odpowiednie miejsce. Jako osoba, która dotąd z owoców morza akceptowała jedynie krewetki, widząc talerz pełen tych przysmaków myślałam, że zjedzenie go będzie niemałym wyzwaniem. I bardzo się myliłam.
Delikatne i sprężyste krewetki, kalmary i aksamitne mule zaskoczyły mnie swoim smakiem. Podawane w towarzystwie delikatnego sosu, świeżej sałaty i pieczywa tworzą danie, na które zdecydowanie warto się skusić. To owoce morza podawane jak w Tajlandii. Tu sekretem jest prostota, to one mają grać pierwsze skrzypce – mówi mi koleżanka. A ja wtóruję, grają tak, że ma się ochotę na więcej.
Asem w rękawie Delifisha moim zdaniem jest zupa rybna. Aromatyczna, gorąca i podawana w miskach wypełnionych po brzegi. – Przecież ona pachnie i smakuje jak podawana u wybrzeży Chorwacji – mówi mi koleżanka. I jestem pewna, że tak stwierdzą wszyscy poszukiwacze smaków i kulinarnych podróży. Zupa jest pełna kawałków ryb i owoców morza – słowem przygotowywana na bogato. I zdecydowanie grzechu warta.
Kulinarnej podróży nie musicie kończyć szybko. Tutaj przyświeca sztuka ucztowania. Naprawdę warto spróbować wszystkiego, choćby po trochu. Na randce, niedzielnym obiedzie czy spotkaniu z przyjaciółmi.
I choć ceny nie są zbyt niskie, (bo choć burger kosztuje 21 zł, to ceny filetów wahają się od 35 zł do 48, owoców morza zaś sięgają nawet ponad 60), to przecież można je dzielić. Z drugą połówką na randce, z rodziną na obiedzie czy z przyjaciółmi przed imprezą.
Warto. Bo możecie być pewni, że z Delifisha nie wyjdziecie głodni.