Bartek Kieżun: "Klimat Bilbao naprawdę mi się podoba"
Na hasło Bilbao w mojej głowie otwierało się kilka szufladek. W jedną z nich było wciśnięte słynne Muzeum Guggenheima. W drugiej znalazły się restauracje ze znakomitą kuchnią z gwiazdkami i bez. W trzeciej szufladce było kompletnie pusto i cicho jak makiem zasiał.
Po drodze do Bilbao wiedziałem, że w związku z mocno okrojonym budżetem gwiazdkowe restauracje odpadną w przedbiegach. Zarezerwowałem więc hotel na jedną noc, bo założyłem, że tyle czasu wystarczy mi na to, żeby zapoznać się z jednym muzeum.
Po porzuceniu plecaka ruszyłem przed siebie. Na muzeum rzuciłem okiem, potem rzuciłem drugim na słońce i wyszło mi, że muszę wrócić za parę godzin, bo póki, co światło jest dokładnie nie tam, gdzie powinno, więc na zdjęciach nic nie będzie widać.
Jeszcze po drodze w autobusie wyczytałem, że w Bilbao jest też coś na kształt starego miasta, postanowiłem więc w oczekiwaniu na słońce po właściwej stronie muzeum, ruszyć właśnie tam, choć takie nieopisane albo opisane bardzo krótko, jak w tym wypadku, tak zwane stare miasta są zazwyczaj największym rozczarowaniem w podróży. Widać, że byłem, delikatnie mówiąc sceptyczny.
Co zrobić z przesoloną zupą? Oto kilka prostych trików, aby ją uratować
Po kilku minutach marszu, bo Bilbao nie jest największym miastem na świecie, stanąłem przed całkiem przyjemnym teatrem, po prawej stronie widać było dworzec kolejowy, po lewej miała się zaczynać starówka. Wcisnąłem się w wąską całkiem ulicę i pomyślałem, że te gwiazdki Michelina świeciły tak jasno, że zasłoniły piszącym całą resztę. Pięknych kamiennych domów było tu mnóstwo, na parterze wszędzie działały bary, sklepy i restauracje. Mieszkańcy paradowali z psami i z wózkami, a ja poczułem, że klimat Bilbao naprawdę mi się podoba. Ni z tego, ni z owego wpadłem na katedrę. Na wejściu stał wielki karawan, więc wykazałem się taktem, co zdarza mi się nieczęsto i postanowiłem wrócić następnego dnia, bo po drodze podjąłem decyzję, że zostanę w Bilbao dłużej.
Zamiast katedry postanowiłem zobaczyć Muzeum Sztuk Pięknych. I to był strzał w dziesiątkę. Okazało się, że muzealna kolekcja malarstwa i rzeźby została ułożona według różnych pojęć, a te ułożono w kolejności alfabetycznej. Dzieła sztuki zaś mniej lub bardziej odnosiły się do myśli przewodniej. Choć brzmi to, jak koszmar, po chwili okazało się, że pracuje doskonale, bo święty Franciszek El Graco zestawiony z Francisem Baconem robi genialne wrażenie. W sali z portretami rozsiadłem się na dłużej, bo wszystkie cztery ściany były dosłownie wypełnione obrazami. W różnych rozmiarach, zamknięte w różnych ramach i pochodzące z różnych epok oczy wpatrywały się we mnie równie intensywnie co ja w nie. Zmieniał się czas, więc zmieniały się style i stroje, ale idea utrwalenia piękna lub brzydoty portretowanej osoby zostawała ciągle ta sama i to mimo setek lat dzielących obrazy. W innym pokoju wpatrując się w Praczki z Arles, przypomniałem sobie, jak bardzo lubię Gaugain’a.
Przerwę na popołudniową kawę zrobiłem sobie w małej kawiarni nad rzeką, gdzie zamówiłem espresso i wielką bułkę z masłem, czyli bollo de mantequilla, klasyczny przysmak z Bilbao. Słodką drożdżową bułeczkę przekłada się kremem, który powstaje przez ubijanie masła z cukrem. Było pyszne, a ja już po chwili poczułem się gotowy do dalszej wędrówki.
I tak spędziłem cały dzień, chodząc po naprawdę uroczym mieście, z piękną katedrą pełnym fajnych miejsc z dobrym winem i jedzeniem. Do żadnej knajpy z gwiazdką Michelina nawet nie zajrzałem. Nie było czasu! Wieczorem siedząc w jednej z winiarni, zamówiłem pinchos z rybą i grzybami. Grzyby uwielbiam, ryby nieco mniej, ale pomyślałem, że może kucharze, wiedząc, co robią, podając razem coś z lasu i coś z morza. Połączenie okazało się super, dlatego dzielę się przepisem.
Pincho con bacalao y setas porcini en mantequilla
Składniki dla 4 osób:
- 200 g polędwicy z dorsza,
- 8 małych borowików,
- kawałek marchewka,
- kawałek pora,
- oliwa extra vergine,
- 50 g masła,
- sól, pieprz,
- 4 kromki bagietki.
Przygotowanie:
- Grzyby oczyszczamy i kroimy w plastry. Dorsza dzielimy na cztery części i lekko solimy i doprawiamy pieprzem.
- Pora siekamy na nitki. Marchewkę ścinamy zesterem.
- Masło z odrobiną oliwy rozgrzewamy na patelni. Zaczynamy od przesmażenie borowików. Kiedy się zrumienią, solimy je i przekładamy je na przygotowane kromki bagietki.
- Na tym samym tłuszczu smażymy dorsza. Dwie minuty z każdej strony będzie wystarczające.
- Dorsza układamy na grzybach. Dolewamy nieco oliwy, a kiedy się rozgrzeje, przesmażamy na niej wiórki marchewki i pora.
- Układamy je na kanapkach, całość doprawiamy i podajemy.