Dziedziczymy zwyczaje, a nie sylwetkę
Złych nawyków żywieniowych uczą rodzice.
Dziedziczymy zwyczaje, a nie sylwetkę
Zbyt pochopnie szafujemy tłumaczeniami o genetycznie uwarunkowanej otyłości. Owszem, rzecz ma związek z dziedziczeniem - ale nie sylwetki, tylko zwyczajów przy stole. Te zaś można przy pewnym nakładzie pracy zmienić, o ile postaramy się zrozumieć ich mechanizmy.
Dzieci patrzą i się uczą
Zacznijmy od tego, że dzieci są znakomitymi obserwatorami i jeszcze lepszymi naśladowcami. Nie musimy więc tłumaczyć i przekonywać ich do niezdrowego jedzenia - wystarczy, że sami jadamy wygodnie, za to bez dbałości o wartości odżywcze, by wychować kolejne pokolenie fastfoodowe.
Szybko i niezdrowo
Sprzyja temu przede wszystkim brak czasu. Gdy mama i tata rano łykają w biegu kawę, ewentualnie przegryzając tostem albo kawałkiem ciasta, ich troska o to, by pociecha zjadła płatki owsiane oraz wypiła sok pomarańczowy, wydaje się po prostu niepoważna. Takie dziecko prawdopodobnie będzie grymasiło przy zdrowych, ale mało atrakcyjnych posiłkach. Być może w ogóle odpuści sobie śniadanie, a kiedy zgłodnieje w szkole, kupi sobie "na szybko" pączka, dwa batoniki i słodki napój gazowany. Albo chipsy. Wszystko śladem rodziców.
Nie ma to jak fastfood
Pokusą dla każdego wygodnickiego łasucha są bary szybkiej obsługi. Zamiast stać godzinę nad garnkami, mieszać, łączyć, przewracać i w ogóle się wysilać, już w kilka minut po złożeniu zamówienia można otrzymać gotowy gorący posiłek. Oczywiście nadmiernie kaloryczny, pozbawiony podstawowych witamin czy innych mikroelementów; ale na to już często sami nie zwracamy uwagi, zajęci pogonią za funkcjonalnością.
Dzieci zaś robią dokładnie to samo, tyle że w ich przypadku do głosu dochodzi jeszcze atrakcyjność kolorowego baru oraz dania takiego jak pizza czy frytki.
Brak czasu na wspólne posiłki
Duże znaczenie ma także sposób żywienia. Jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści lat temu typowa rodzina po powrocie z pracy i szkoły zasiadała do wspólnego posiłku, jeśli nie obiadu, to przynajmniej wczesnej kolacji.
Dziś dorośli pracują w najróżniejszych porach, często długo i do bardzo późna. Dzieci z kolei po szkole uczęszczają na dziesiątki zajęć dodatkowych, pospiesznie łapiąc między nimi kolejne batoniki, a w najlepszym razie jabłka.
Mechaniczne jedzenie
W rezultacie nikt nie ma czasu, by usiąść przy stole, porozmawiać oraz spokojnie zjeść, delektując się smakiem potraw. Konsekwencje są oczywiście nie tylko takie, że nawet w kręgu najbliższych osób często słabo się znamy i jeszcze gorzej rozumiemy. Dodatkowo nabieramy przykrego nawyku lekceważenia jedzenia, traktowanie go wyłącznie jako paliwo dla ciała, nie zaś istotnej części życia, mającej odbicie w jakości funkcjonowania organizmu.
Posiłek w biegu
Jemy więc na stojąco, niedbale przeżuwając kęsy, łykając powietrze, nieraz idąc na kolejne spotkanie bądź oglądając telewizję - wszystko to utrudnia przyswajanie ważnych składników odżywczych, powoduje tworzenie się w żołądku gazów, sprzyja takim przypadłościom jak zgaga czy wrzody.
Coś za coś
Innym zagrożeniem jest traktowanie posiłków jako karty przetargowej w rozmowach z pociechą. Jeżeli za dobre sprawowanie, za wyniesienie śmieci czy powiedzenie wierszyka na imieninach cioci oferujemy dziecku nagrodę w postaci czekolady, ciastek, batonika lub innych pożądanych przekąsek, nie zdziwmy się, jeśli w przyszłości będzie z jednej strony wyglądało natychmiastowych profitów w ramach zapłaty za cokolwiek, z drugiej zaś łakocie na stałe skojarzy z miłą nagrodą.
Słodycze na poprawę humoru
W takim przypadku często dochodzi do powstania mechanizmu, przez który zjadamy nadmierne ilości łakoci, by poprawić sobie samopoczucie. Jemy w celu zwalczenia depresji, chwilowej chandry, zniechęcenia lub gniewu - wcale nie dlatego, że słodycze miałyby jakoś specjalnie pomagać, chodzi raczej o pusty odruch.
Środek zastępczy
Słodycze dajemy też dzieciom "na odczepnego", kształtując w nich nawyki zastępowania jednej przyjemności inną, łatwiej dostępną. Stąd zaś już tylko krok do kupienia sobie ulubionych chipsów w sytuacji, gdy z jakichś przyczyn nie możemy sobie pozwolić na kupienie tego, czego naprawdę chcemy.
Bo pulchny znaczy zdrowy?
Wreszcie nieraz sami na siłę wpieramy naszym pociechom, że należy się odżywiać jak najbardziej kalorycznie - czyli niezdrowo. Mnóstwo cioć i babć boleje nad "chudością" rodzinnych potomków; namawiają je, niemal zmuszają do jedzenia, tuczą do oporu w błędnym przekonaniu, że dziecięcy tłuszczyk to bezsprzeczne świadectwo zdrowia.
mb