Jadłospis tirowca od kuchni
Gulasz ze słoika, sałatka z zupki chińskiej, łosoś z kawiorem, kotlet "biedaka"… Menu tirowca nie jedno ma oblicze. Wie coś o tym Stanisław Bloch, kierowca ciężarówki z szesnastoletnim stażem.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
Jak pan się odżywia w trasie?
Może odpowiem tak: kiedy zaczynałem pracę w 2001 w zawodzie kierowcy, miałem butlę turystyczną z gazem, którą ze sobą woziłem. I taka butla wystarczała mi na trzy lata. Wtedy nas – kierowców – po prostu było stać, żeby żywić się w zajazdach, barach i restauracjach. Głównie zamawialiśmy jedzenie w knajpach. Gotowaliśmy sporadycznie. Dla porównania – teraz taka butla wystarcza mi na 1,5 miesiąca.
Kolosalna różnica! Czyli wniosek z tego, że teraz pan w pracy głównie sobie gotuje?
Tak. Albo odgrzewam dania przygotowane już w domu. A w trasie gotuje się z reguły w weekendy. To świetnie zabija nudę. Zdarza się, że zbieramy się w kilku kierowców i pichcimy na parkingu całą gromadą.
A kto panu przygotowuje prowiant na drogę?
Robię to sam albo moja partnerka.
Co to z reguły jest? Słoiki? Weki?
Też. Chociaż nie tylko. Obecnie jeżdżę samochodem zaopatrzonym w lodówkę, która też mrozi żywność. To bardzo urozmaica mój jadłospis. Mogę dzięki temu zabrać w trasę na przykład świeżo usmażone kotlety i je w drodze zamrozić. Ale nie każdy kierowca jeździ autem wyposażonym w taką chłodziarkę. Wtedy rzeczywiście najlepiej sprawdzają się gotowce w słoikach, tylko do odgrzania. Ja jestem kierowcą długodystansowym, zdarza się, że po dwa miesiące nie zjeżdżam do domu. Siłą rzeczy nie samymi słoikami w takich trasach się żyje. Lubię na postojach coś upitrasić. Kupuję po drodze świeże produkty i jak tylko pogoda pozwala, to je przerabiam.
Jak wygląda gotowanie w takich polowych warunkach?
Jak powiedziałem wcześniej: mamy butle gazowe, niektórzy – lodówki. Wozimy bańki z wodą. Albo mamy naczepy wyposażone w zbiorniki wodne. Bez problemu możemy pozmywać. Jesteśmy samowystarczalni. Problem pojawia się zimą, kiedy jest zimno, wtedy gotowanie to wyzwanie. Zwykle każdy kierowca gotuje sam. Kiedyś atmosfera wśród kierowców była inna, serdeczniejsza. To się wspólnie pichciło. Młodsi w fachu raczej się izolują. Starsi jeszcze podtrzymują ten zwyczaj. Mam w branży takiego kolegę od wielu lat, który świetnie gotuje. Z nim zawsze wychodziły prawdziwe uczty.
Co na taką ucztę się gotuje?
Z reguły wielkie gotowanie odbywa się w niedzielę, czyli w dzień postoju. I najczęściej pada na rosół. Na kurze, którą mamy w lodówce zamrożoną, albo świeżą, którą kupujemy po drodze. Rosół oczywiście jest z makaronem, z warzywami. Z tym że ja podchodzę do sprawy ekonomicznie. Używam jarzyn suszonych, bo świeżej włoszczyzny zwykle całej nie zużyję i trzeba wyrzucać. Po prostu szkoda. Trochę jak w domu, rosół nastawia się od samego rana. Z rosołu zostaje mięso, z którego robi się potrawkę albo je się z sosem. Akurat na drugie danie. Czasami też coś uchowa się na poniedziałkowe śniadanie.
A jak wyglądają święta kierowcy w trasie?
Tworzy się ich namiastkę. Tegoroczną Wielkanoc po razy pierwszy od trzech lat spędziłem w domu, więc zdążyłam już przywyknąć do świąt na parkingu. W pamięci zapadły mi szczególnie jedne święta Wielkiej Nocy. Stałem w Niemczech. W Wielką Sobotę dojechał do mnie kolega, który wiózł mięso grillowe do jednego z tamtejszych hipermarketów. Okazało się, że towar miał krótki termin przydatności i go sklep nie przyjął. Żal było wyrzucać. Ugotowaliśmy żurek, jajka. No i wykorzystaliśmy to mięsiwo. Kolega woził ze sobą palety na wymianę. Z nich zrobiliśmy stół, krzesła. To były super święta jak na takie warunki, z dala od domu i najbliższych. Sprawdziła się zasada "nieważne gdzie, ważne z kim".
Żywi się pan w barach?
Zwykle na Zachodzie, na kierunku Niemcy i Anglia. Na tamtejszych płatnych postojach przy tankowaniu paliwa dostajemy talon do zajazdów zlokalizowanych na tych parkingach. Te obiekty nazywają się autohofy. Tam się wtedy stołuję.
Co można tam zjeść?
W Anglii to są popularne bary z fast foodami, Anglicy je kochają. W Niemczech to są porządne restauracje, z prawdziwego zdarzenia.
Który kraj kulinarnie najlepiej pan wspomina?
Pochodzę ze Wschodu. Mieszkam 400 m od Ukrainy, 1,5 km od Białorusi. Mam więc słabość do lokalnej kuchni. Na początku dużo jeździłem właśnie na Wschód. Dobrze wspominam gastronomię na Ukrainie i w Rosji. Fajnie smakowało mi jedzenie przy autostradzie na drodze do Odessy, gdzie w przydrożnych szałasach kobiety z pobliskich wsi sprzedawały regionalne potrawy. Zupy, pierogi. W słoikach. W Rosji zaskoczyło mnie, że kiedy zamawia się herbatę, to z góry dostaje się słodką. Nie ma, że ktoś nie słodzi. Czaj ma być jak ulep. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Rumunia, gdzie duże wrażenie zrobiły na mnie zupy. Do każdej dodają dzbanek z gęstą śmietaną, papryczką chili i pieczywo. I co ciekawe – nie wiem, jak to wygląda teraz – ale wtedy, im obskurniejsza buda, tym smaczniej w środku karmili. Bardzo dobrze karmią na promach. Szczególnie szwedzkie linie z tego słyną. Szwedzkie stoły uginają się od przeróżnych przystawek, łososia z kawiorem czy serów. Nigdy wcześniej nie miałem okazji spróbować tylu gatunków serów, co właśnie na szwedzkich promach.
Zdarzyła się panu jakaś gastro-wpadka?
Tak. Byłem w Rosji. Naraziłem się policjantom. Żeby pozwolili mi dalej jechać, musiałem im słono zapłacić. Co tu dużo gadać – wydoili mnie. W końcu zajechałem do urzędu celnego. Spędziłem tam trzy dni. Byłem głodny jak diabli, miałem przy sobie tylko dolary. A tam za dolary ciężko było coś kupić. Musiałem pokonać z 50 km, żeby te dolary na ruble wymienić. Jak się udało, zajechałem do pierwszego, lepszego baru. Zamówiłem udka z kurczaka. I co się okazało? Były nieświeże, odrzucały zapachem na odległość. Kiedy się w nie wgryzłem – nie miałem wątpliwości, że to stare mięso. Ale byłem tak głodny, że zjadłem na pniu. Wtedy się przekonałem, że głód jest najlepszą przyprawą.
A bez czego kierowca w ogóle nie powinien ruszać w trasę?
Bez zupek chińskich. Z nimi się nie zginie. Wbrew pozorom dają spore pole do popisu. Można z nich zrobić sałatkę albo bieda-rosół, czyli wystarczy makaron zalać szklanką wody z kostką rosołową. Dobrze się też sprawdzi mortadela. Smażona w panierce świetnie udaje schabowego. W naszym żargonie nazywamy takiego kotleta właśnie schabowym dla biedaków.
O sałatce słyszałam. Właściwie to kultowe danie wśród kierowców. Zdradzi pan przepis na nią?
Pewnie. Makaron z dwóch zupek chińskich przygotowujemy zgodnie z instrukcją na opakowaniu, tylko bez dołączonych przypraw. Dodajemy pokrojoną w kostkę kiełbasę, ogórki kiszone lub korniszony, posiekane jaja na twardo i majonez. Wszystko razem mieszamy i sałatka gotowa. Polecam!
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.