Jak tracimy ryby. Wkrótce może nie być ich wcale
Populacja gatunków dziko żyjących wkrótce ulegnie drastycznemu zmniejszeniu – przestrzegają naukowcy. Podają nawet konkretne daty. W niektórych rejonach świata już za kilkadziesiąt lat o daniach z dorsza, homara czy małży będzie można tylko pomarzyć.
W minionym półwieczu światowe spożycie ryb oraz skorupiaków zwiększyło się ponad dwukrotnie i będzie nadal rosnąć – czytamy w raporcie Stan światowego rybołówstwa i akwakultury opublikowanym w 2016 roku przez Organizację Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO – Food and Agriculture Organization of ONZ – przyp. red.).
Naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego alarmują jednocześnie, że wolno żyjące gatunki będą w najbliższych dziesięcioleciach migrować, a ich populacja będzie drastycznie spadać. Według zespołu oceanografów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine, do roku 2300 produktywność rybich łowisk na całym świecie obniży się o średnio 20 proc. Na północnym Atlantyku będzie to aż 60 proc., a na zachodnim Pacyfiku ponad 50 proc. Przyczyny tego niekorzystnego zjawiska są trzy: przełowienie, zanieczyszczenie wód, a przede wszystkim zmiany w morskim ekosystemie. Te ostatnie to efekt szybko postępującego ocieplenia klimatu. Informacje te mogą zatrważać, zważywszy na fakt, że ryby i owoce morza są źródłem białka zwierzęcego dla miliardów ludzi na świecie.
Przetrwaj albo giń
Według badaczy z Waszyngtonu na Ziemi nie ma miejsca, w którym mieszkańcy morskich głębin mogliby uchronić się przed zmianami klimatycznymi. Reakcją na podnoszącą się ciepłotę wód może być szybkie dostosowanie się do zmieniających się warunków, albo migrowanie w miejsca o chłodniejszych wodach czy też… wymieranie. Tempo wzrostu temperatury wód jest obecnie tak wysokie, że badacze obawiają się, iż ryby nie będą w stanie za nim nadążyć i jedynym sposobem ratunku dla nich będzie przemieszczanie się. Migracje na dużą skalę zauważalne są dziś głównie u tropikalnych ryb morskich – zwłaszcza w rejonie Pacyfiku – oraz gatunków słodkowodnych i słonowodnych na wyższych szerokościach geograficznych półkuli północnej. W stronę Antarktydy, w tempie 300 km/30 lat, przemieszcza się z kolei plankton (dane CSIRO Australia), czyli drobne stworzenia morskie stanowiące ich pożywienie.
Na Morzu Bałtyckim oraz Morzu Barentsa już teraz zauważalne jest zmniejszenie masy dorszy atlantyckich spowodowane m.in. wynikającym z ocieplenia klimatu mniejszym zasoleniem oraz natlenieniem wód. Zdaniem naukowców z norweskiego Instytutu Badań Morza – HFI w Bergen, pracowników naukowych Uniwersytetu Sztokholmskiego czy szwedzkiego Bałtyckiego Instytutu Nest, przełowione stada zimnolubnych dorszy zaczynają migrować na chłodniejsze obszary wcześniej zajmowane przez arktyczne gatunki ryb, jak choćby dorsza polarnego. Za kilkadziesiąt lat, mniej więcej do 2100 roku, gdy temperatura wód wzrośnie o 1-2 stopnie Celsjusza, na naszej szerokości geograficznej typowe dla tego obszaru ryby będzie można oglądać chyba tylko w oceanariach. Już dziś na brytyjskich wybrzeżach coraz trudniej złowić plamiaka, który razem z dorszem stanowi podstawową rybę w tradycyjnym wyspiarskim fish & chips. W ekosystemie już zastąpiły go dawniej niewystępujące tu kalmary, sardynki i sardele. Istnieje prawdopodobieństwo, że w chłodnych wodach Morza Północnego niedługo pojawią się też makrele.
Powolny schyłek ery skorupiaków?
Ocieplenie klimatu wpływa i będzie wpływać negatywnie nie tylko na produktywność, liczebność i wygląd ryb. Wody morskie, których temperatura stale rośnie, są gorzej natlenione, a przez to mocniej zakwaszone. Takie warunki utrudniają życie także krewetkom i małżom, uniemożliwiając prawidłowe zwapnianie się pancerzyków czy muszli. Stają się one cieńsze i bardziej kruche na zewnątrz oraz bardziej miękkie w środku. To z kolei powoduje, że stworzenia te nie są w stanie skutecznie chronić się przed atakami morskich drapieżników.
Duże zakwaszenie utrudnia również rozwój małych organizmów z wapniowymi skorupami, składających się na plankton, który z kolei stanowi pokarm ryb, m.in. łososi. Jeżeli więc plankton będzie wymierał (lub migrował), podobny scenariusz może czekać żywiące się nim gatunki morskich zwierząt.
Potencjalnie owoce morza mogą w kolejnych dziesięcioleciach zniknąć z menu restauracji jeszcze z innego powodu. Zdaniem m.in. naukowców z Uniwersytetu w Goeteborgu, wzrost temperatury wody i jednocześnie mniejsze jej zasolenie prowadzi też do wzmożonego rozwoju bakterii oraz mikrostworzeń morskich produkujących toksyny takie jak PST (ang. paralytic shellfish toxin). Te, wnikając do małży czy ostryg, wpływają negatywnie na ich kondycję. Przewiduje się, że już za sto lat, gdy ciepłota mórz wzrośnie o około 2 stopnie Celsjusza, skorupiaki w ogóle nie będą się nadawały do jedzenia.
Zmiany klimatyczne wpływają negatywnie także na populację homarów. Chłodne dotąd wody zatoki Maine, stanowiącej idealne terytorium do ich rozwoju, od końca lat 80. XX wieku stale się ocieplają. I to w tempie znacznie szybszym niż 99 proc. innych światowych akwenów. Zdaniem badaczy z Gulf of Maine Research Institute, w ciągu 30 lat temperatura stanie się tak wysoka, że spowoduje migrację homarów lub ich powolne wymieranie. W 2050 roku populacja homarów w zatoce może zmniejszyć się nawet o 62 proc. Co gorsza, jak podają specjaliści ze stowarzyszenia Lobster Conservancy, ocieplenie wód może odbić się niekorzystnie na płodności gatunku. Homary produkują bowiem plemniki i jaja w okresie zimowym, gdy spada temperatura wody. Jeżeli zmiany klimatyczne będą postępować, w ciągu kolejnych dziesięcioleci niemożliwe będzie osiągnięcie ciepłoty na poziomie niezbędnym do rozmnażania. Skorupiaki przestaną wówczas wytwarzać komórki płciowe i wyginą.
Jaką rybę smażą nad Bałtykiem?
4 gatunki ryb z polskich wód, które warto jeść
Bulion rybny
src="https://d.wpimg.pl/1789985587-955755975/kukbuk.png"/>
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl