Hajduczek zbiera zioła i miód. O octach i kiszonkach wie wszystko
Kilkanaście lat temu wraz z mężem porzuciła wielkomiejskie życie i osiedliła się w małej miejscowości pod Poznaniem, gdzie odnalazła swoje miejsce na ziemi. Z daleka od miasta żyje w zgodzie z naturą i wreszcie jest szczęśliwa. Z Dorotą Sową, bardziej znaną jako autorka bloga "Hajduczek naturalnie", zapaloną miłośniczką octów, kiszonek i naturalnych kosmetyków, która cieszy się tym, co daje jej matka ziemia, rozmawiamy o życiu, pracy i pasjach byłych "mieszczuchów".
Karolina Wójciga: Doroto, wraz z mężem sami o sobie mówicie, że jesteście uciekinierami z miasta. Dlaczego opuściliście wielkomiejską dżunglę?
Dorota Sowa: Oboje z mężem pochodzimy z Poznania. Tam się urodziliśmy i wychowaliśmy, tam skończyliśmy też studia. Jednak niemal od początku znajomości braliśmy pod uwagę możliwość mieszkania na wsi. Wkrótce te luźne rozważania zmieniły się w silne pragnienie. Aż wreszcie 22 lata temu pojawiła się możliwość zakupu własnego domku z kawałkiem ziemi we wsi Rudki-Huby koło niewielkiego miasta Ostroróg. Ten mały, stary domek był spełnieniem naszych marzeń! Nareszcie własny dom, nareszcie na prawdziwej wsi, z dala od dużego miasta. Wokół pola i las, w ogrodzie stare drzewa owocowe. Domek był maleńki, ale wyposażony w podstawowe wygody, znacznie ułatwiające życie mieszczuchom (śmiech). Było centralne ogrzewanie i łazienka. To było dla nas ważne, bo mieliśmy już wówczas 5-letnie dziecko, któremu chcieliśmy zapewnić bezpieczeństwo i chociaż minimum komfortu.
Mieszkaliście na wsi, ale nadal pracowaliście w mieście, prawda?
Tak, nasz dom położony jest w odległości ok. 50 km od Poznania, a my wciąż tam pracowaliśmy, trzeba więc było dojeżdżać. My do pracy, syn do przedszkola, szkoły, w końcu na studia. W latach 90. pracowaliśmy w hurtowni napojów i piwa. Nasze życie kolejny raz odmieniło się całkowicie, gdy hurtownia zbankrutowała i nagle zostaliśmy bez pracy i środków utrzymania.
I to wtedy postawiliście na "naturalny biznes"?
Nie, jeszcze nie. Nasze niewielkie oszczędności zainwestowaliśmy wówczas w uruchomienie księgarni z nowymi i używanymi podręcznikami. Działaliśmy tylko sezonowo – latem i jesienią, gdy uczniowie kupują podręczniki. To dawało nam sporo czasu zimą i wiosną na rozwijanie naszych zainteresowań. No i nie musiałam już codziennie jeździć do miasta, co jednak wiązało się z kolejnym utrudnieniem – przecież syn uczęszczał tam do szkół... Cóż, nie warto opowiadać całego życia, najważniejsze, że wszelkie przeszkody jakoś dało się pokonać. Przez te wszystkie lata żyliśmy jedną nogą na wsi, a drugą w mieście. Więc to nie do końca była ucieczka. Nie dało się uciec, miasto wciąż nie chciało nas wypuścić...
Jak zostaliście przyjęci przez mieszkańców swojej wsi? Czy nie było to coś w sensie "mieszczuchy przyjechały i chcą żyć na prawdziwej wsi"?
W naszej wsi od razu zostaliśmy przyjęci bardzo życzliwie. Wprawdzie aż do dziś jesteśmy trochę obcy, ale w tym nie ma niczego dziwnego – przecież nie chodziliśmy z naszymi sąsiadami do szkoły i na młodzieżowe potańcówki (śmiech). Jednak od samego początku uczestniczyliśmy we wszystkich wioskowych imprezach czy w zbiorowym odśnieżaniu drogi, gdy w któreś Boże Narodzenie śnieg zasypał wioskę, aż po dachy domów. Wiem, że możemy liczyć na sąsiadów w każdej trudnej sytuacji, oni na naszą pomoc oczywiście także.
Chociaż może jesteśmy trochę dla nich dziwni… (śmiech). W ogrodzie stoi wielka butla na propan – bo w gminie nie ma gazociągu, a chcieliśmy mieć wygodne i ekologiczne ogrzewanie. Mamy przydomową oczyszczalnię ścieków – o ile wiem, jedyną w okolicy.
Doroto, prowadzisz bloga "Hajduczek naturalnie", razem z mężem prowadzicie też internetowy sklep ze swoimi naturalnymi produktami, macie pasieki, ogród... Całkiem sporo jak na dwoje ludzi.
Jakoś dajemy radę (śmiech). Bloga zaczęłam pisać zachęcona przez znajomych i przyjaciół. Jestem gadułą i wiecznie miałam coś do powiedzenia. Niektórzy uważali, że warto, bym się "wygadała" przed światem (śmiech), a przy okazji podzieliła się kilkoma umiejętnościami, które posiadam. Mnie wydają się one łatwe i zawsze uważałam, że każdy to umie. Okazało się, że nie każdy i sporo osób chciało dowiedzieć się więcej i nauczyć... I tak to się zaczęło. Domowe sery, jogurt, kefir, ciasta, przetwory, kiszonki, octy. Maceraty z różnych ziół. Nalewki lecznicze i "rozrywkowe". Te rzeczy robiłam od zawsze i wydawało mi się, że to nic trudnego. Wystarczy nie bać się i spróbować. I o tym właśnie jest mój blog – przepisy zapisane ku własnej pamięci oraz po to, by moi czytelnicy mogli z nich skorzystać. Mam nadzieję, że spisane są jasno i bez udziwnień, bo życie należy sobie upraszczać, a nie komplikować, prawda?
To oczywiste! Więc ułatwiasz sobie życie kosmetykami DIY?
Tak. W domu staramy się używać produktów jak najmniej przetworzonych – wolę kupować surowce i zrobić z nich coś sama. Mamy też duży ogród, a w nim owoce i warzywa, które nie zawsze da się zjeść na bieżąco. Muszę więc robić przetwory, bo inaczej nasze plony by się zmarnowały. Z radością i satysfakcją przechodzę koło wielu sklepowych półek, na których nie znajduję już niczego, co chciałabym albo co musiałabym kupić. Bo po co mam kupować np. płyn do mycia naczyń, skoro potrafię zrobić go sama? Nie jest to trudne ani kosztowne, a ja świetnie się przy tym bawię. I bardzo bym chciała nauczyć tego innych, bo to naprawdę świetna zabawa!
*A żeby ułatwić życie innym, uruchomiliście też sklep internetowy? *
Dokładnie tak. Można w nim kupić wiele surowców, które sama wykorzystuję w moich zabawach kosmetyczno-chemicznych. Chcieliśmy ułatwić dostęp do nich czytelnikom. Cel jest następujący – jeśli ktoś przeczyta jakiś kosmetyczny czy chemiczny wpis na blogu i zechce wykonać opisany produkt w domowym zaciszu, w sklepie powinien znaleźć wszystkie surowce, które mogą mu być do tego potrzebne.
A oprócz bloga, sklepu, ogrodu i starego sadu mamy też kilkuletnią winnicę, która wciąż jeszcze się rozrasta. W tym roku zasadziliśmy 80 nowych krzewów. Mamy też pasiekę. Pracy przy tym wszystkim nie brakuje, ale na szczęście my to uwielbiamy (śmiech).
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Skupmy się na kiszonkach. Kisicie tradycyjnie ogórki, ale wiem, że nie boicie się też odważnych połączeń smakowych. Na swoim blogu piszesz m.in. o occie ogórkowym z miętą.
Tak, kiszonki i octy to kolejna moja miłość. Przed laty kisiłam w domu tylko ogórki i kapustę. Później spróbowałam bardziej odważnych połączeń smakowych. Teraz okazuje się, że zakisić można niemal wszystko. Systematycznie kiszę paprykę, marchew, buraki i botwinkę, cebulę i czosnek, jabłka, pomidory, kalarepę, kalafior i brokuł, fasolkę szparagową i bób, a nawet grzyby. I wiele innych warzyw i owoców. Za długo by opowiadać - wszystko można przeczytać na moim blogu. Łączę też różne składniki w jedną kiszonkę. Te mieszane kiszonki lubię chyba najbardziej – wspaniale smakują i pięknie wyglądają.
Kiszenie to moim zdaniem najlepszy sposób konserwowania żywności na zimę. Produkty są surowe, pełne witamin, minerałów i w dodatku także probiotyków. Powiem ci, że ze słoika wyjadam warzywa, a nie mniej wartościowy sok – wypijam. Nic się nie zmarnuje (śmiech).
A domowe octy?
To odrębny temat. Oczywistością jest ocet winny i jabłkowy, ale ocet można zrobić niemal ze wszystkiego: z dowolnych owoców, warzyw i ziół. Również z nieudanego wina czy soku, z otwartego przypadkiem słoika dżemu czy z kombuczy. Zależnie od użytych surowców uzyskamy inny smak, zapach i właściwości zdrowotne. Bo ocet służy nie tylko do przyprawiania sałatek czy do zakwaszania marynat.
Więc do czego ich jeszcze używasz?
Do wielu różnych rzeczy. Łyżeczkę octu warto dodać do szklanki wypijanej wody, zwłaszcza zaraz po przebudzeniu i przed każdym posiłkiem – bardzo wspomaga trawienie. Okłady z octu pomagają zmniejszyć opuchliznę po kontuzji. Octami ziołowymi prowadzi się rozmaite kuracje, np. ocet żywokostowy wcierany w bolące okolice kręgosłupa, podobno pomaga walczyć z bólem. Warto także wspomnieć o płukankach octowych wzmacniających włosy. Ocet wrotyczowy jest dobry na trawienie i pomaga wypędzać robaki, a jabłkowy jest najważniejszym składnikiem potrzebnym do wykonania wspaniałego lekarstwa na podniesienie odporności i interwencyjnego leczenia przeziębień – oxymelu. Bardzo polecam, jest wspaniały, ale nie kupi się go w aptece. Trzeba samemu zakasać rękawy. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich zalet octu, wiem jedno – warto go zrobić w domu. To przecież nie jest trudne! Chociaż ocet ogórkowy sprawił mi kłopot. Stworzyłam go w celach kosmetycznych, jako tonik do przemywania twarzy, oraz smakowych – dodatek mięty wspaniale orzeźwia w gorący dzień. Jest jednak mętny i nieładny. Musiałam w nim pomacerować jeszcze więcej mięty i dodatkowe skórki z ogórków. Teraz jest lepiej, ale wciąż nie zachwyca. Jednak dam mu czas, bo niektóre octy długo dojrzewają, nabierając smaku i zyskując wygląd dopiero po kilku czy kilkunastu miesiącach. Przyda się następnego lata (śmiech).
A miody? Podobno w tym roku pszczoły nie nadążają z produkcją.
To nie potwierdziło się w naszej pasiece, a także we wszystkich okolicznych. Znacznie opóźniona wiosna, przymrozki, które zniszczyły kwitnące sady, wszędobylskie mszyce, które w tym roku zjadły nawet kwitnący rzepak – to wszystko zaważyło na niedostatku wiosennych miodów, których w innych latach zbieraliśmy sporo. Nie było również miodu akacjowego – większość pąków kwiatowych zmarzła wczesną wiosną, a te resztki, które zakwitły, zostały zniszczone przez grad. Płakać mi się chciało, gdy jechałam przez Poznań i widziałam wszędzie pięknie kwitnące akacje – tyle pożytku pszczelego się marnuje, a u nas nic – pszczoły nie miały co zbierać... Sytuację uratowała facelia, którą zasialiśmy wiosną. Zebrany przez owady miód faceliowy jest fantastyczny w smaku, naprawdę wyjątkowy!
Skąd to wszystko wiecie? Gdzie szukacie inspiracji?
To ciekawe pytanie (śmiech). Skąd wiemy? Sporo doświadczenia wynieśliśmy z domu. Na przykład moja mama robiła zawsze setki słoików z rozmaitymi przetworami. To od niej nauczyłam się wielu rzeczy. Potem przeszłam do eksperymentowania ze składnikami i smakami. W moim domu rodzinnym zawsze piekło się ciasta, nawet najbardziej skomplikowane torty. Wprawdzie chleba mama nie piekła, ale nauczyła mnie obsługiwać wagę, mikser i piekarnik, a to podstawa. Teraz piekę przeróżne chleby dla mojej rodziny. Reszty nauczyłam się z książek, z internetu i oczywiście z własnych prób, porażek i sukcesów.
Mąż jest z wykształcenia zootechnikiem. Już w czasie studiów marzył o własnych pszczołach. Przez wiele lat mieszkania na wsi, ale z koniecznością codziennych dojazdów do dużego miasta, nie mógł tego marzenia zrealizować. Pszczołom trzeba bowiem poświęcić sporo czasu, trzeba dotrzymywać rozmaitych terminów. Trzeba być cały czas na miejscu – na wypadek, gdyby się wyroiły. To dlatego pszczoły mamy dopiero od kilku lat. Ale od razu doceniliśmy właściwości i smak miodu nieporównywalne do tego, co można kupić w sklepach.
A ty?
Ja z kolei od zawsze interesowałam się różnymi roślinami. Wiele z nich już jako dziecko umiałam rozpoznać i nazwać. Z czasem poznawałam coraz więcej, aż wreszcie zainteresowałam się ziołami. Tylko hobbystycznie – nie jestem zielarką. Ale najważniejsze dla mnie jest to, że umiem znaleźć i rozpoznać potrzebne mi w danej chwili zioła. W wiarygodnych źródłach zawsze mogę doczytać informacje, jak dane zioła przetwarzać, jak najlepiej wydobyć z nich całą moc, a następnie – jak stosować. A łatwo dostępne herbatki ekspresowe w ogóle omijam szerokim łukiem – nie są smaczne i mają niewiele wartości.
Myślę, że nie muszę o to pytać, bo odpowiedź wydaje się oczywista, ale czy jesteście tu szczęśliwi?
Tak, jesteśmy szczęśliwi. Czasem nie jest łatwo, czasem nie chce nam się czegoś zrobić, a tymczasem – zrobić trzeba. Ale przecież takie jest życie (śmiech), każdy czasem tak ma.
Czy nie tęsknicie za miastem? Życie w małej miejscowości na wsi wiąże się z problemami (dojazdy do większego miasta, brak sklepów wielkopowierzchniowych). Jak sobie z nimi radzicie?
Za miastem nie tęsknimy wcale! Zawsze przecież można do niego pojechać – choćby do teatru czy na koncert. Do Poznania jeździmy co tydzień, dwa. Tam mieszkają nasze mamy, rodzeństwo i od niedawna nasz syn, wpadamy więc do nich z krótszą lub dłuższą wizytą. Za marketami jakoś nie tęsknimy. Owszem, tam też czasem robimy zakupy, ale zdarza się, że nie bywamy w nich nawet przez kilka miesięcy. I nie brakuje nam tych wizyt. Coraz częściej robimy zakupy przez internet. W zamian zyskujemy spokój i brak ciągłego pośpiechu. Zyskujemy kontakt z ziemią i przyrodą. Nie wyobrażam sobie nas mieszkających w bloku – co mielibyśmy tam robić, poza wychodzeniem do pracy? Jednak trudno wykluczyć taką ewentualność na stare lata – nasz dom i obejście wymagają sporo siły i czasu. Gdy zabraknie zdrowia, a z nami nie będzie miał kto mieszkać na wsi i zadbać o wszystko – trzeba będzie przenieść się do miasta. Cóż począć, takie jest życie!
Zobacz także wideo: Niezawodne sposoby na muszki owocówki