Trwa ładowanie...
05-07-2013 14:26

PRL w konserwie

W PRL-u wakacje pod namiotem, czy to wędrowne czy stacjonarne, stanowiły najbardziej popularny sposób na spędzanie letnich urlopów. Sklepów było wtedy znacznie mniej niż dziś, ale nie miało to zbyt wielkiego znaczenia, bo i tak półki świeciły zazwyczaj pustkami. Dlatego, żeby wakacje nie były głodowe, już od zimy w domach zbierane były zapasy.

PRL w konserwieŹródło: PAP, fot: PAP
d1dbgpn
d1dbgpn

Puszki niespodzianki

Kto w PRL-u wędrował z plecakiem, doskonale pamięta, ile on ważył. I wcale nie dlatego, że namioty czy śpiwory były w tamtym czasie takie ciężkie, ani tym bardziej nie z powodu dodatkowych par butów czy ubrań. Plecak był ciężki, bo jego główne wyposażenie stanowiły wszelkiej maści konserwy w puszkach.

Tymon, na internetowym forum wspomina PRL-owskie konserwy sprzedawane bez etykiet. "Kupowało się je w ciemno. Dopiero po pewnym czasie odkryliśmy, że oznaczenia literowo-cyfrowe tłoczone na wieczku niosą informację o zawartości". Co było w środku? Różnie. Jak wspominają uczestnicy dyskusji na forum, wewnątrz puszki-niespodzianki, można było znaleźć grochówkę, duszone mięso z kaszą, rybne zupy, fasolkę "po bretońsku", mięsne mielonki czy gulasze. Metalowa puszka swojej tajemnicy strzegła zazwyczaj z dużą stanowczością, z całej siły broniąc dostępu do wnętrza.

Zdaniem Horpyny4, konieczny był po prostu ruski otwieracz. "Taki co to, 'gniotsia nie łamiotsia'". Otwierał nawet solidne konserwy zza wschodu, których wówczas krążyło po Polsce sporo. Przydawał się też przy naszych rodzimych puszkach, które - jak dodaje internautka - "za wczesnego i średniego peerelu wcale nie były z blachy cieńszej od tych ruskich...".

Na szczęście jeszcze w minionym ustroju ruszyła w Polsce produkcja cieńszej blachy. Powstała nawet parodia przemówienia Gomółki na ten temat: "Gdybyśmy mieli odpowiednią ilość cienkiej blachy, zarzucilibyśmy całą Europę mięsnymi konserwami... Ale nie mamy mięsa".

d1dbgpn

Mięso krzepi

Na szczęście od czasu do czasu mięso się jednak trafiało. Zarówno świeże, w postaci połówki świni pzewożonej w stanie wojennym w maluchu, pod czujnym okiem milicji, jak i to "zapuszkowane". Największym sentymentem cieszyła się wówczas mielonka Pek, znana też jako gulasz angielski. Z czego była zrobiona, trudno dziś ustalić, ale miała niezapomniany słonawy smak i pyszną (choć pewnie bardzo niezdrową) galaretkę, o którą zawsze toczono boje. Ogromną zaletą tej konserwy był fakt, że można ją było jeść zarówno na zimno do kanapek, jak i stosować jako mięsną wkładkę w daniach na ciepło.

- W PRL-u brakowało wszystkiego, ale makaron zawsze był, dlatego jednym z najpospolitszych dań wczasowych, był właśnie makaron z mielonką albo konserwą turystyczną. Jeśli dzieci nie wyjadły galaretki, to pod wpływem ciepła, rozpuszczała się ona i obiad był nawet z sosem - wspomina ze śmiechem pani Zofia Łuczak z Gdańska.

- Do tego jakieś świeże warzywo, o które latem - zwłaszcza na wsi - nie było tak trudno i posiłek gotowy. A żeby takie jedzenie nikomu nie zbrzydło, można było dodać do konserwy jakiegoś znalezionego grzybka i już był makaron z mięsem w sosie grzybowym - dodaje.

Z puszki lub słoika

Konserwy mięsne nie były na szczęście jedynym dodatkiem, do makaronu czy kaszy przygotowywanych w warunkach polowych. Od zimy polowało się też na inne wakacyjne rarytasy. - Doskonale pamiętam słoiki z pulpetami czy gołąbkami w sosie. Popularne były też kiełbaski, czy parówki frankfurterki w sosie pomidorowym - opowiada sześćdziesięcioletni pan Zygmunt.

d1dbgpn

- W tamtych czasach nikt jednak nie zdawał się wyłącznie na produkty, które można było dostać w sklepach. Mnóstwo jedzenia przygotowywało się samemu. Np. smalec z boczkiem - doskonały do smarowania, pamiętam, że żona robiła nawet kurczaka w galarecie do słoików.

Dobre, bo się nie psuje

Makarony i kasze miały w PRL-u tę zaletę, że były dość łatwo dostępne. Poza tym się nie psują i są lekkie. Nic więc dziwnego, że chętnie zabierano je na wakacje. Trudniej zachować świeżość mięsa.

- Podstawowe mięsne produkty zabierane w tamtych czasach na wakacje to wędzony, podsuszony boczek i oczywiście kilka pęt suchej kiełbasy, zazwyczaj krakowskiej. O ile nie ukradły ich jakieś zwierzęta, co na leśnych polach biwakowych zdarzało się całkiem często, takie smakołyki mogły spokojnie przetrwać dwutygodniowy wyjazd - opowiada ze śmiechem pan Zygmunt. - Kiełbasa zazwyczaj była smażona na patelni, dodawana do zupy, czy jakiegoś makaronu lub pieczona na ognisku. Z kolei boczek świetnie nadawał się do grochówki, dodawany był do jajecznicy, czy używany jako tłuszcz do smażenia różnych potraw.

d1dbgpn

Gorzej było z warzywami, które latem bez dostępu do lodówki, łatwo się psują. - Warzyw nie kupowało się na zapas, tylko szło na pole do chłopa i kupowało kilka ziemniaków czy główkę kapusty - dodaje pan Zygmunt.

Zupy to podstawa

Dziś mało kto gotuje dwudaniowe posiłki. Ćwierć wieku temu obowiązkowo jadało się zupę i drugie danie. Przykładne panie domu, choć zazwyczaj w czasie wakacji ograniczały się do jednego dania, nie rezygnowały z podawania rodzinom zupy.

- Gotowanie na kuchence trwa bardzo długo, do tego ważną kwestią było oszczędzanie gazu, dlatego zazwyczaj na obiad było albo drugie, albo zupa. Najczęściej z proszku, bo warzywa gotują się długo. Pamiętam doskonale zupę pieczarkową albo rosół z makaronem wermiszel (takim cieniutkim w kształcie gwiazdek) - wspomina pani Zofia.

d1dbgpn

Zdaniem pana Zygmunta najlepsze wakacyjne zupy to żurek i grochówka, którą można było dostać w słoiku. - Dorzucało się trochę boczku i danie gotowe.
Internauci wspominają też radzieckie i NRD-owskie zupy rybne.

"Jedyną konserwą, która w tamtym czasie pojawiała się na naszym stole, była NRD-owska zupa rybna w puszkach - była czerwonego koloru, bardzo ostra, z zielonym groszkiem i kawałkami białej ryby. Pyszna! Rewelacyjnie smakowała ze świeżą kajzerką. Puszki były nieduże, chyba z przewagą pomarańczowego koloru i na pewno miały napis "Rostock" - wspomina na forum Default. Z kolei Horpyna z sentymentem wspomina uchę, czyli rosyjską zupę rybną, z której jej mama robiła nawet rybę w galarecie.

Jak wakacje, to rybka

- Najpopularniejszym wakacyjnym przysmakiem rybnym był oczywiście paprykarz szczeciński - wspomina pan Zygmunt. - Robiliśmy eksperymenty z podgrzewaniem go, ale na ciepło był raczej niejadalny, za to do kanapek - rewelacyjny.

d1dbgpn

Oryginalny paprykarz produkowany był od lat 60. oczywiście w Szczecinie, z ryżu, rybiego mięsa, cebuli i koncentratu pomidorowego. Podobno inspiracją do jego stworzenia było afrykańskie danie czop-czop, którego skosztowali technolodzy z polskich statków. W czasach swej świetności eksportowano go do 32 krajów.
Ale nie tylko paprykarzem zajadali się nasi rodacy na PRL-owskich wakacjach. Zarówno polskie, jak i radzieckie ryby w pomidorach czy oleju stanowiły ważny element biwakowej diety. I choć Gałczyński swoje "Skumbrie w tomacie" napisał jeszcze przed wojną, to makrele w sosie pomidorowym (czyli rzeczone skumbrie w tomacie) stały się prawdziwą wizytówką PRL-u.

Na szczęście latem nie byliśmy skazani wyłącznie na ryby z puszki. Przecież jak obóz, biwak czy kemping, to koniecznie nad jakąś wodą. A jak jest woda to i świeża rybka się znajdzie. Potem wystarczy już tylko oczyścić, wypatroszyć i prosto na patelnię. Do tego pajda chleba i najdoskonalszy wakacyjny posiłek gotowy!

Własny ogień

Kiedy mieliśmy już co do garnka włożyć, trzeba było jeszcze zadbać o to, by mieć na czym ten garnek postawić. Dlatego na wyposażeniu każdego PRL-owskiego turysty, znajdowały się takie sprzęty jak butla gazowa z palnikiem (w wersji dla rodzin - najlepiej kuchenka dwupalnikowa), prymus czy kocher (niezbędny element harcerskiego wyposażenia).

d1dbgpn

Prymus, zwany też ze względu na okres produkcji "breżniewką" lub z powodu kształtu "kostką", to mała kuchenka benzynowa. Z kolei kocher to prosta i niewielka kuchenka, działająca na spirytus lub denaturat. Kocher składa się z kilku menażek (garnków), z których jeden ma ażurowe boki. Pod tym powycinanym garnkiem ustawia się mosiężny palnik, dołączony do kompletu, a na nim garnek właściwy, w którym (powoli) podgrzewamy jedzenie.
Każdy, kto korzystał z tych zawodnych urządzeń, wie, że nie zawsze działają one bez zarzutu. Częstym problemem było też kończenie się paliwa, o które ćwierć wieku temu, nie było wcale tak prosto.

Na szczęście istniało wyjście awaryjne - ognisko - czy to rozpalane metodą tradycyjną, czy to w postaci paleniska, ułożonego z kamieni lub cegieł. Zaletą czasu, w którym ciągle brakowało wszystkiego, była wymuszona pomysłowość i zaradność obywateli. Nic więc dziwnego, że w poprzednim ustroju nawet intelektualiści z wielkich miast, umieli zbudować kuchenkę polową i znaleźć coś, co do garnka dało się włożyć.

d1dbgpn
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1dbgpn
Więcej tematów